wielkie dziękuję za wczorajsze komenty, minęła mi - w dużej mierze dzięki Wam - chemiczna melancholia.
kwiczałam w głos, aż się Niemąż zainteresował, czy nie palą mi się styki.
loffffff!!!
jesteście super.
bardzo, bardzo dziękuję.
***
rano (czwartek!) odessałam wiadro krwi do badań.
wieczorem byłam u Ulubionego Doktorka, mojego chemioterapeuty.
obejrzał wyniki krwi, kazał jeść żelazo.
ustaliliśmy, że robię od teraz miesięczną przerwę od lekarstwa.
spróbuję w tym czasie podciągnąć parametry krwi i zawalczę z bilirubiną, bom żółta. jak słonecznik.
Ulubiony Doktorek dał skierowania na badania obrazowe.
będę więc sprawdzać, co słychać u rakelci - czy drzemie, czy może była uprzejma się wynieść.
***
kota ma się lepiej.
za to Syn się rozsmarkał.
widocznie musi być równowaga w przyrodzie.
***
- mamo, wiesz że dziś ktoś z domu przyniósł karalucha do szkoły?
- ale jak to, Synku?
- normalnie. karaluch chodził po klasie. a potem już nie chodził, bo go zabito.
zaimponił mi.
w życiu nie widziałam karalucha.
12 lat temu
Żelazo, czyli Babcia B znów poszaleje z pietruchą.
OdpowiedzUsuńtak coś przeczuwam.
Usuńnie wymigam się od pietruszkowych kotletów.
Taka duża, a karalucha nie widziała.....
OdpowiedzUsuńZnaczy, w akademiku nigdy nie mieszkałaś...
A w szpitalu nie było ???
'branoc.... :-)))
Karaluchy w akademikach... Lata temu w jednym z legendarnych wrocławskich akademików moja koleżanka brała prysznic, rozmyślając, gdzież to są owe słynne akademikowe karaluchy. Stoi zatem w odrapanym plastikowym brodziku (sam brodzik, bez kabiny czy zasłony), leje sobie prysznicem wodę bez ograniczeń i myśli: a może one siedzą na tych rurach (biegnących poziomo po ścianach nad jej głową)? A może jak prysnę tam prysznicem, to zobaczę? Prysnęła - zobaczyła - dalszy ciąg sobie wyobraźcie;))
UsuńTeż mnie ten szpital zastanowił. Widać dziś inny tam klimat. :)
UsuńW roku 83 mój, obecnie były mąż, leżał w szpitalu po wypadku. Jeździłam do niego z zupkami w garnuszkach, które musiałam podgrzewać w kuchni. No to wchodzę, zapalam światło, a tam uciekają takie czarne wielkości różnej, od kilku centymetrów, do kilkunastu, upasione w różnym stopniu, ale wszystkie bardzo żywotne... przynajmniej bardziej niż pacjenci na oddziale pourazowym :)
UsuńA na bilirubinę co? Słoneczko?
OdpowiedzUsuńodpowiednie żarcie.
Usuńi płukanie wońtrupki - piciem, kroplówkami.
Moje dziecię (starsze) wypisałam wkurzona z żółtaczką po 2 tyg. pobytu w szpitalu po urodzeniu. Poszłam prywatnie do pani dr z oddziału. Przepisała krople Galstena. Pomogły. Możesz spróbować.
Usuńuuuhahahah
OdpowiedzUsuńnie wierze
chcesz zobaczyc kafara wielkosci myszki
to przyjedz
zrup fotę, daj na blogasia.
Usuńpoka nam, poka!
Może pomoże
OdpowiedzUsuńKoleją żelazną wyprawa
Mgła metaliczna na dworze
Żelazna Niemęża postawa
Klamki wykutej trzymanie
Może z manierki jedzenie
Na kluczach pękatych spanie
Moneta wbita w siedzenie…
że co… ja tam słyszałam, że niekonwencjonalne metody działają cuda…:)
dobranosz, buziaki - łobuziaki.
Wow. Jestem pod wrażeniem. :D
Usuń:)
UsuńZa Anią B., zna karaluchy kto w akademiku mieszkał ;). Tuptały po nocy, że spać człek się bał ;).
OdpowiedzUsuńA może ... wycieczka do Żelazowej Woli ?:)
OdpowiedzUsuńMaryś, nasza Chustka to chodząca Żelazowa Wola, a nawet pokusiłabym się o nazwanie Jej Żelazną Damą ! :)
Usuńnie mylić skądinąd z pewną syrenką kopenhaską ;P
Usuńteż Damą :)))
Usuńw pewnym krakowskim mieszkaniu (wynajmowanym przeze mnie) karaluchy były głownymi lokatorami, nie ja. Kiedy jednak nalewając herbatkę mojemu studentowi, dostrzegłam, że w kubku pływa trupek świeżo ugotowanego stworzenia, uznałam, że czas się wyprowadzić.:)
OdpowiedzUsuńA dzieliły się z Tobą czynszem? :)
Usuń:) Nie, ale ja z nimi- całkiem nieświadomie- pożywieniem:)
UsuńNic nie straciłaś Asiu,ze nie widziałaś karalucha.Nic fajnego:-)
OdpowiedzUsuńWzmacniaj się Kochana:-)
Widać szpitale teraz mocno inne. Gdy ja w nich leżałam, jako dziecko, karaluchy łaziły sobie radośnie po ścianach. o_O
OdpowiedzUsuńZdałam sobie sprawę, że też nie widziałam karalucha!!!! OMG!!!! Ale... wiesz tak w sumie to chyba możemy się tylko z tego cieszyć... i obyśmy nigdy nie zobaczyły... przynajmniej w najbliższym otoczeniu :D
OdpowiedzUsuńJa widziałam karalucha na żywo raz, jak oglądałam mieszkanie do potencjalnego nabycia. Siedział w zlewie i machał nóżkami, wybiegłam stamtąd z krzykiem i wyrazem głębokiej degustacji na twarzy.
OdpowiedzUsuńPan Agent natomiast był niezrażony i nawet pełen optymizmu. Ponieważ w mieszkaniu byli najemcy - Azjaci pan Agent powiedział, że mogłam obrazić ich uczucia, gdyż ten sympatyczny owad mógł być ich dziadkiem w nowym wcieleniu, a następnie dodał: 'Poza tym pani Marzeno taki karaluch w dom to świetny argument negocjacyjny, parę tysięcy od razu można z ceny urwać!' Zaprawdę powiadam Wam: punkty widzenia mogą być różne.
Buahahahh, dziadek w nowym wcieleniu machający nóżkami w zlewie! :)))))
Usuńniezly tekst :) i co za blyskotliwy agent :)
UsuńKochani, przewaga Salezjan zmalała do (jak dobrze liczę) 222 głosów. Do roboty!!! Głosować mi tu!!! :)
OdpowiedzUsuńziomki moje mają zawieszkę, jakby chociaż połowa tych znajomych i znajomych znajomych....
UsuńAle damy rade a co!
Uciekają...Znajomi już przestają mnie lubić :/.
Usuńa turkucia podjadka widziałaś?
OdpowiedzUsuńKaraluch po 5 latach pracy w szpitalu nie robi na mnie wrażenia.
Mój 4 dniowy sąsiad też ma za wysoką bilirubinę.
Wysłali go na solarkę.
Niestety bez karmiącej go piersią matki co mnie wkurza nieziemsko.
No ale podobno mleko mamy nie sprzyja skutecznej fototerapii. Poza tym w tym momencie ważne jest nawadnianie dziecka, bo jest zmęczone opalaniem i nie ma siły ciągnąć cyca. A w cycku miarki brak i nie sprawdzisz ile wypił, chyba, że ściągniesz pokarm.
UsuńPrzerabiałam z jednym i drugim. I uparcie karmiłam w trakcie foto. Starszy dawał radę z cycka, ale z młodszym były problemy i sądą trza było karmić, bo wcześniak.
a niech sobie nawadniają, ale pozwolą matce chociaż odciągać i dawać odciągnięte. wypisali do domu z wysoką bilirubiną i zaraz przyjęli ale tylko jego.
Usuńteraz w nocy nie pozwalają jej być na oddziale i na jej mleko też kręcą nosem.
nie lubię tego.
mój młody leżał w szpitalu ponad miesiąc, bo nie chciał chłopina dobić do wymaganych 2 kg.
Usuńowszem, mogłam siedzieć tam od 8 do 19. owszem przyjeżdżać z odciąganym pokarmem. odciągać na miejscu też i karmić go. i foteliki wygodne. i doczekać nawet do wieczornej kąpieli można było, i kangurować, i takie tam.
ale nocą. nocą on tam był sam. codziennie zaliczałam psychiczną glebę. a młody ponoć ma nie pamiętać, bo takie młode ponoć nie pamiętają. nie wiem...
według mnie powinno być na takich oddziałach miejsce dal rodzica przez cały czas przebywania dziecka w szpitalu.
ponoć - nie potwierdzałam tego co prawda - gdy dziecko skończy 2 lata to ZUS już nie zwraca kasy za nieobecność w pracy - gdy ta przekroczy wymaganą ilość dni - bo ponoć takie dziecko już nie wymaga stałej obecności rodzica.
O_O
zapomniałam dopisać, że nieobecność w przypadku przebywania z dzieckiem w szpitalu.
Usuńno właśnie. o to mi chodzi. Dziecko w szpitalu a matka w nocy ma wyć w poduszkę.
UsuńPrzyczyną żółtaczki może być:
Usuń-pokarm kobiecy – żółtaczka spowodowana pokarmem kobiecym jest najczęstszą postacią przedłużającej się żółtaczki, gdyż mleko matki zawiera substancje, które hamują wychwyt bilirubiny z krwi dziecka i jej wydalanie. Nie towarzyszą jej inne objawy chorobowe, a stolec i mocz jest prawidłowy,
-konflikt serologiczny – niezgodność grupy krwi matki i dziecka w wyniku czego krwinki dziecka są niszczone przez przeciwciała matki przekazane przez łożysko podczas ciąży,
-zakażenia,
-choroby wątroby.
http://dlanoworodka.pl/zoltaczka/
Dlatego lekarze są niechętni naturalnemu karmieniu noworodków z żółtaczką fizjologiczną. O to mi chodziło.
Ja się uparłam i karmiłam, jednego z cycka, drugiego przez sondę, ale swoim mlekiem. Leczenie trwało trochę dłużej, ale nie na tyle długo i nie były to takie wartości bilirubiny, żebym mogła tym wyrządzić krzywdę dziecku. Natomiast przedłużająca się żółtaczka i wysokie wartości nie są dla dziecka dobre, ani bezpieczne, dlatego większość lekarzy nie ryzykuje.
Ja tak z doskoku po troszkę piszę, bo zajmuję się moją dwójką, sprzątam gotuję, piekę ciacho i chlebek i nie mam wiele czasu.
UsuńJeśli chodzi o przebywanie z dzieckiem w szpitalu... Kiedy 15 m-cy temu urodziłam Młodszego, to leżałam na sali z dziewczyną, która w zasadzie w karetce rodziła dwudziestokilkutygodniowe maleństwo koło pół kilograma, najmniejsze na wcześniakach. W szpitalu, do którego miała najbliżej, nie było szans ani na zatrzymanie akcji, ani na uratowanie Takiego malucha, więc zawieźli ją do opolskiego szpitala, ponad 100 km od domu. Mały walczył o życie, badania wykazały wadę serca - operacyjną, a matkę wypisali po ok. tygodniu ze szpitala z braku miejsc, bo nie karmiła. Odciągała dla maluszka, ale nie karmiła. Pewnie nawet nie podawano mu mleczka, bo był na kroplówce. Dziewczynie zaproponowano hotel przyszpitalny - 35 zł/dobę.
Przewidywany czas do wypisu tego dziecka to co najmniej 3 m-ce.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuńfutrzak, o bosz przypomnialas mi turkucia, jak byłam mała marzyłam żeby się nazywać turkuc podjadek, uważałam, że to najdostojniejsze imię na świecie. No szał, jak se zrobię dziecko to się będzie zwało Turkuć Podjadek Lis (damy nazwisko po tacie:)
UsuńUsuń
Read more: http://chustka.blogspot.com/2012/06/787.html#ixzz1xs8mLKrw
jezu co to są te 'read more' to sie samo wkleiło, promiś
Usuńno imię godnie:)))
UsuńAga m - a jak zdrobnienie? Turkuś?
Przypomniało mi się takie jedno z nazwiskami, jak pracowałam na oddziale to położyli pacjentki : p. Lis, p. zając i p. marchewka koło siebie:))))
Z życia wzięte: znajoma o nazwisku Lis jedzie samochodem, zauważa wypadek samochodowy. Jest pielęgniarką, biegnie w stronę poszkodowanego mężczyzny. Człek jest przytomny. Zapytany o nazwisko odpowiada, że nazywa się ...Wilk!
UsuńZnajoma dzwoni po pomoc i mówi:
- dzień dobry, tu Lis, proszę szybko przyjechać, bo Wilk miał wypadek!
Dłuuugo musiała tłumaczyć, o co cho - i ratowniki i policja byli pewni,że se jaja robi:)
hehe dobre:))
UsuńJa dzisiaj się nie odzywam, bo limit dobrego nastroju wyczerpałam wczoraj i dziś tylko jakieś smuty łażą mi po głowie ;)
UsuńOla, będzie lepiej. mam nadzieję, też tak mam, czasem lepiej czasami dół na maxa.
UsuńChustecznik - Chustka + słonecznik.
OdpowiedzUsuńSłoneczniki som fajne.:)
Dzięki serdeczne za przepis na autorską tartę, niestety pod poprzednim postem nic mi się nie publikuje :/
OdpowiedzUsuńpublikuje tylko musisz przycisnac przycisk "zaladuj wiecej" pod okienkiem do komentarzy :)
Usuńkurde, nie było widoczne u mnie :/ jednak jakiś dynks ;)
Usuńingrid, jednak nie ma, widać coś popsułam,. najpewniej internet ;))
UsuńPozdrowienia!
Igy, a może na przeglądarce chrome?
Usuńbo nie mogę znieść myśli, że możesz nie widzieć swoich genialnych komciów i naszych błyskotliwych odpowiedzi do Ciebie :)))))
UsuńPrawie 6 lat temu bylam pierwszy raz na Hawajach. Maz tam ma robote wiec Starszy (wowczas 10m-cy) i ja zalapalismy sie na tzw. krzywy ryj.
OdpowiedzUsuńPewnego wieczoru wybralismy sie ze wspopracownikiem Meza (i nieodlacznym Starszym) na obiad do knajpy. Idziemy sobie, ksiezyc swieci, cieplutko, lekka bryza od oceanu, pachnie nieziemsko (tam zawsze pieknie pachnie) i cos mi chrupie pod nogami...
Przygladam sie blizej temu czemus co chrupie. Wzdluz drogi maszerowaly sobie cale stada karaluchow. Takich dorodnych, bo w tropikach wszystko jest dorodne...A mysmy sobie po tym szli...
Final wieczoru byl taki, ze po kolacji wspolpracownik Jeff (ojciec piateczki w tym jednej pary blizniat) na ochotnika zaoferowal sie, ze wezmie spiacego juz Starszego na plaze. A Maz i ja polecielismy na plaze poplywac na golasa. Nastepnie zas przyjechal patrol policyjny...
Jeff zabral Starszego do domu, a MY pomknelismy na plaze :D
Usuńprzyjechał patrol i...? Dołączyli do Was? :)
Usuńz latarkami sprawdzali , czy nikt nie spi na plazy (bo nie wolno), a my ukryci za skalkami modlilismy sie, zeby nie odkryli naszych ubran :)
Usuńpotem sobie pomyslalam, ze jestesmy zdrowo rabnieci. oni mogli nas aresztowac i Jeff zostalby sam z naszym 10miesiecznym Starszym na jakis czas.
kiedyś za młodych lat poszłam się kąpać w nocy na waleta z kolegą i fajnie było woda ciepła... aż nie usiedli starsi państwo na pomoście na którym zostawiliśmy rzeczy...
UsuńJak zaczęłam się telepać z zimna a oni tak dalej siedzieli to wyszłam po drabince, powiedziałam grzecznie dzień dobry i uciekłam z rzeczami pod pachą, kolega to samo.
Min tych Państwa nie zapomnę chyba nigdy...
ja widzialam ich cala mase :)
OdpowiedzUsuńW akademiku w moim pokoju kiedyś w nocy koleżanka kładąc się spać (swiatło już było zgaszone) usłyszała jakieś szur-szur-szur na szafce. Złapała za klapek, walnęła i zabiła 5 prusaków na miejscu.
OdpowiedzUsuńA w Kairze kiedys widzialam takiego karalucha przechodzacego przez ulice, ze normalnie kot chciał na niego zapolować i się go normalnie bał. Groźnie machała czułkami, bestia jedna. Kawał mięcha.:-)
a a propos karaluchów: lata temu wylądowałam w szpitalu. patrzę, coś się skrobie po ścianie. karaluch. przyszła pielęgniarka, a ja (święta naiwności) mówię: tam chodzi karaluch. Ona spojrzała, wzruszyła ramionami i rzuciła od niechcenia: stworzenie boże.
OdpowiedzUsuńChustko to ty takim białym (żółtym ;) ) krukiem jesteś skoro karalucha nie widziałaś...
OdpowiedzUsuńBardzo dawno temu kiedy mieszkałam z rodzicami na poddaszu przedszkola codziennym widokiem, w szczególności zimą był stół kuchennym cały usłany karaluchami, które to znikały błyskawicznie kiedy tylko zapaliło się światło. Inną historią z tego samego przedszkola do którego uczęszczała moja siostra jest to iż pewnego dnia taki karaluch wyszedł sobie na środek sali w której były dzieci. Dzieci owe nie przywykłe do obecności karaluchów z krzykiem zaczęły uciekać. Moja siostra, której karaluch nie był obcy, podeszła i zgniotła robala butem, mówiąc ze spokojem: "to tylko karaluch".
he he, jeśli chodzi o karalucha - doprawdy nie masz czego żałować
OdpowiedzUsuńhttp://dziko.pl/upload/d11c9aa6a98917b1334c32156be2ceb36406.gif
OdpowiedzUsuńa propos karaluchow, to mam taka historie. Z 10 lat temu bylam w Wietnamie i tam, jak zresztą w calej Azji, zyja mega wielkie karaluchy. Pewnego razu szlam ulica i poczułam ze nadepnęłam na coś. Kiedy spojrzałam w doł zauważyłam, ze właśnie nadepnęłam na karalucha giganta, ktory wstał, otrzepał sie i pobiegł dalej :D
OdpowiedzUsuńjak stylowo nażreć się czekolady
OdpowiedzUsuńhttp://dziko.pl/upload/4f147ca995fa7e18b6bf0d7887a384f73117.jpg
mieszkałem kiedyś w akademiku, w którym nie było karaluchów, bo im pluskwy żyć nie dawały.
OdpowiedzUsuńmnie na 'dzień dobry' powiedzieli w szpitalu, że do mycia to po dwie sztuki trzeba..
OdpowiedzUsuńjedna poluje druga się myje:)
przeżyłam, znaczy: nie zeżarły bestie:)
pozdrawiam
~greenelka
Na temat karaluchów nie mam nic wesołego do dodania. Nie widziałam i nie żałuję.
OdpowiedzUsuńAle tu zapraszam :))
http://www.dziecionline.pl/maluch/bajki/widzowska_a/karaluchy.htm
to nie karaluch, to karakon. względnie karaczan.
OdpowiedzUsuń:)
Ja za gówniarskich lat bywałam pielgrzymem, takim do Częstochowy, pieszym. Zdarzały się problemy z noclegiem. W jednej z takich niegościnnych wsi koleżanki ciotka była dyrem podstawówki. Dostał nam się nocleg w sali gimnastycznej, w piwnicy, ale pod warunkiem, że nie będziemy świecić światła, żeby nikt się nie kapnął, że znajomych nocuje w powierzonej jej placówce. Byłyśmy tak padnięte, że przespałyśmy błogo calutką nockę, a nad ranem obudziły nas miarowe uderzenia klapkiem o podłogę. Jak się okazało, podłoga calutka wyściełana była trupami karaluchów, a koleżanka nadal (bo przez całą noc także) dzielnie walczyła z ustrojstwem. Ło matko, pełno nam tego łaziło po bagażach i w śpiworach... Traumatyczne przeżycie...
OdpowiedzUsuń