piątek, 31 grudnia 2010

[257]. Sylwester.

Miłego Sylwestra.
I dobrego 2011.

czwartek, 30 grudnia 2010

[256]. rzeczy martwe.

rzeczy martwe, jak głosi powiedzonko, bywają złośliwe.
niestety.
zepsuł się wczoraj w nocy komputer Niemężowi, więc robota się wysypała, więc terminy zagrożone, więc i tak dalej.

wyjazd Sylwestrowy odwołany.
siedzimy w domu.
a komp w serwisie.

środa, 29 grudnia 2010

[255].odżywianie.

na forum onkologicznym ktoś zapytał się, co jeść po resekcji żołądka.
jestem już dwa i pół miesiąca po resekcji i śmiało mogę odpowiedzieć na to pytanie.
NIE WIEM.
jeśli wczoraj jadłam to, co jadłam, a dziś zjem to samo, to wcale nie jest powiedziane, że nie będzie mnie bolał brzuch (chociaż wczoraj nie bolał).
lub odwrotnie.

jedyne co jest pewne to banan.
banan jest niezawodny.
po bananie nic mi nie jest.
i po izostarze.
ale tylko cytrynowym.

(i po czipsach).

wtorek, 28 grudnia 2010

[254]. na drutach.

popylam na drutach, a nie jest to rzecz prosta, ponieważ jestem mańkutem.
w związku z tym, gdy patrzę na jakieś objaśnienie ściegu, muszę przyłożyć do obrazka lusterko, a wtedy zobaczę to samo, co Wy, prawi ludzie.
sprawa staje się już nużąca, gdy czytam o oczkach lewych, które u mnie są oczkami prawymi i vice werset.
wówczas poddaję się i wracam do popylania na drutach w sobie tylko znany, szmajowy sposób.

na fotach - czapka w całej swojej krasie oraz fragmenty szalika.
ktoś sobie życzy replikę? bo mam jeszcze sporo wełen, a sił li tylko na leżenie i popylanie...
(zaczęłam już nawet dziubać szalik dla Syna. i zakomunikowałam Niemężowi, że Jego też ta atrakcja estetyczno - praktyczna nie ominie).

poniedziałek, 27 grudnia 2010

[253]. blog roku 2010.

zawsze lubiłam przygody :)
zgłosiłam się, a co.
http://www.blogroku.pl/chustka,gwf20,blog.html

(myślałam o zgłoszeniu się w kategorii blog literacki, ale uznałam, że trąciłoby to megalomanią).



***

któregoś dnia przesłuchiwaliśmy z Synem płytę z kawałkami mjuzikalowymi, w tym - Marię z West Side Story.
Giancarlo, miłośnik muzy, słuchał w skupieniu, ale gdy po raz kolejny usłyszał nawoływania do tytułowej, nie wytrzymał.
oderwał się od klocków, popatrzył na mnie poważnie i zapytał: czy on z wołaniem tej Marii to trochę nie przesadza?

pożyjesz, zobaczysz, Synu.

niedziela, 26 grudnia 2010

[252]. kino.

rok temu w kinie zapoznałam Niemęża.
uczciliśmy tę rocznicę oczywiście pójściem do kina.

polecamy Megamocnego.

sobota, 25 grudnia 2010

[251]. Boże Narodzenie.

z okazji Świąt
składamy
Wam
życzenia -
wszystkiego, co najlepsze.

piątek, 24 grudnia 2010

[250]. wspomnienie.

pamiętam choinkę z dzieciństwa.
honorowe miejsce zajmował Jezusek - kartonik z rysunkiem dzieciątka przyklejony do pomarszczonego celofanu.
z nabożną czcią układałam na gałązce to cudo, starając się, żeby leżał na wysokości mojego wzroku, bym mogła cieszyć się jego dostojną odpustowością.

***

dwa lata temu, kiedy jeszcze żył nasz jamnik, Agrest, ozdobiłam choinkę cukierkami.
pomyślałam, że tak będzie bardziej świątecznie i strojnie.
bardzo byłam z siebie zadowolona, bo w świetle lampek sreberka cukierków prezentowały się doskonale.
ale wystarczyło, że wychodziłam z pokoju, gdzie stała choinka, a działo się tam coś dziwnego - cukierki, przy akompaniamencie dziwnych dźwięków, znikały.
zakradłam się dyskretnie, podejrzeć, co się dzieje.
jamnik, robiąc stójkę przy drzewku, delikatnie znizywał cukierek po cukierku.
i zjadał.
a obślinione papierki wypluwał za choinkę.

***

Dobrych Świąt!

czwartek, 23 grudnia 2010

środa, 22 grudnia 2010

[248]. choinka.

podjechaliśmy (koło wymienione, tak, tak) na parking lokalnej mekki konsumpcjonizmu celem kupienia choinki.
panowie sprzedawcy kulili się jak kurczaczki w starym golfie.
po dłuższej chwili jeden wychynął z fury.

przed zakupieniem zażyczyłam sobie otrzepania choinki ze śniegu.
- ja nie jestem od trzepania - zażartował pan rezolutnie.
- słyszałam, że mężczyźni SĄ od trzepania - odparłam nie mniej banalnie.
pan zachichotał dziko i zwrócił się, nieopatrznie, do Niemęża: a pan jest mężem tej pani?
Niemąż, który był wczoraj fatalnie społecznie aspołeczny, na to: nie, jestem koleżanką, niemiecką sportsmenką na sterydach, najebać ci?


niewtajemniczonym opiszę wygląd Niemęża: sumiaste wąsy i broda, prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i tyle samo wagi.

a panowie byli całkowicie spaleni trawą, więc przydało im się trochę tresury.

wtorek, 21 grudnia 2010

[247]. kierowca.

kierowca ze mnie przenaderwyśmienity, uwielbiam prowadzić w korku, uwielbiam jeździć w trasę.
nie ma pogody, która by mnie zniechęcała do siadania za kółkiem.
niestety teraz męczę się łatwo i każdy przelot autem jest okupiony sporym wysiłkiem.

tak było również wczoraj.
pojechałam kupić prezent Niemężowi.
kupiłam, wróciłam.
nieludzko wytrzęsiona, z płucami w gardle, żebrami zaplątanymi za jelita, z jelitami wypadającymi nosem.
pomyślałam sobie - kwestia zawieszenia.
czas na Citroena, najlepiej DS.

dziś zeszłam do auta, patrzę i widzę.
flak.
przejechałam jakieś trzydzieści kilometrów po asfalcie na flaku.
nic dziwnego, że mnie wytrzęsło.

poniedziałek, 20 grudnia 2010

[246]. Ewa Zofia.

urodziła się dziś nad ranem, a ja dożyłam tej chwili.
Boże, dziękuję.

niedziela, 19 grudnia 2010

[245]. neneneneneneneneeeee.

a ja wiem co dostanę pod choinkę od Niemęża!

sobota, 18 grudnia 2010

[244]. lepiej.

byłam dziś w stolicy.
wystawa fotograficzna, jarmark litewski na Starym Mieście, zupa w knajpie.

wytrzymałam wszystko, ale w drodze powrotnej zaliczyłam zgon.
leżę teraz i odpoczywam.

co za dużo to niezdrowo, jak mawiały nasze babcie.
a ja jakoś nie umiem się powstrzymać od łapania chwil.

piątek, 17 grudnia 2010

[243]. przedświątecznie.

jemioły nie kupiłam, trochę posprzątałam, jutro reszta sprzątania.

byłam po prezenty.
żałosna jestem: wchodzę do sklepu, szybko wybieram coś do kupienia, Niemęża wysyłam do kasy, sama wychodzę szukać krzesła z oparciem, żeby opaść.
żal.

czwartek, 16 grudnia 2010

[242]. może.

skończyłam dziergać czapkę, przeszłam do szalika.

a jutro może nawet posprzątam w domu.
i kupię jemiołę.
i dekoracje filcowe w Biedrze.
kto wie...

środa, 15 grudnia 2010

[241]. sinusoida.

już mnie nudzi pisanie o ryczeniu jak tygrys, chociaż niestety temat jest nadal aktualny.
staram się radzić sobie, ale wiele to kosztuje.

w związku z tym mam myśl dla Was: cieszcie się tym, co macie.
może być gorzej.

wtorek, 14 grudnia 2010

[240]. ser.

dziś lepiej niż wczoraj.
łykam Metaclopramid, jem powoli i leżąc na boku, a zgodnie z Waszymi zaleceniami przestałam pić miętę.
myślę, że jest super - dziś tylko dwa razy ryczałam dziarsko uaaaaaa do plastikowej torebki.

do tego, jakże genialnego stanu rzeczy, przyłożył się wieczorem Roman Kluska, którego wyrób Niemąż dostał od jednej ze swoich uczennic.
pogryzam wytwornie cieniutkie plasterki aromatycznego sera, spoglądam na zdjęcie pana Kluski i jego siostry mniejszej i nie mogę przestać się dziwić, dlaczego obydwoje są ujęci z tego samego profilu i dlaczego mają tak podobne, rozkosznie różowe, uszka.

jestem szczęśliwa.
chwilo, trwaj.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

[239]. profesor.

dopełzłam dziś do profesora, który mnie operował.
pożaliłam się, rozpłakałam się.
dziecino trzymaj się, dziecko musisz wychować.

zlecił rtg z kontrastem w tym tygodniu, dowiemy się skąd odruch wymiotny.

niedziela, 12 grudnia 2010

[238]. jak pies.

ujebana jestem.

poleżę - mam odruch wymiotny, łyk mięty - nudności, wyją jelita.
siadam więc na łóżku, kolana pod brodą, głowa wysoko na poduszkach, ręce pod głową.
Niemąż mówi, że mam ramadan.
(a pięty bolą od pośladków. albo pośladki od pięt - nie wiem co chudsze).

kurwunia, to już prawie drugi miesiąc ramadanu.

sobota, 11 grudnia 2010

[237]. gastrolog.

byłam na pierwszej i ostatniej wizycie u lekarza, pana doktora Buca Cwanego.
po chwili protekcjonalnego tonu, gdy przejrzał dokumentację, szybko podjął reskjumiszon swojej osoby i spławił mnie, przepisując Metaclopramid.

ja go rozumiem, po ch... mu taka pacjentka.
lepiej trzaskać gastroskopie, tym bardziej, że kosztują dwa razy tyle co zwykła konsultacja.

piątek, 10 grudnia 2010

[236]. moja Siostra...

...przyszywana robi klimatyczne zdjęcia...

czwartek, 9 grudnia 2010

[235]. wynik morfologii.

za dużo płytek, za mało żelaza.
i ogólnie tak sobie.

szczególnie też.

środa, 8 grudnia 2010

[234]. constans.

jest jak było.
może nawet nieco gorzej.
ale zmusiłam się i morfologię zrobiłam.

wtorek, 7 grudnia 2010

[233]. montewerest.

wspięłam się dziś na szczyt możliwości i przecierpiałam czterdzieści minut na występach Syna w przedszkolu.

***

i tak oto kolejny tydzień leżę jak ściera.
drażni mnie to.
ale nie daję rady nic z tym zrobić.
nie mam sił.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

[232]. Mikołajki.

z okazji Mikołajek Syn dostał od nas zdalnie sterowany helikopter, a ja zupę ogórkową od Babci B.
Niemąż, tradycyjnie, dostał możliwość masowania mnie, dzięki czemu nie szarpały mną bardzo duże torsje, tylko nieco mniejsze.

a.
no i licealny narzeczony, pan psychiatra, podał nazwę tabsów, które może pomogą.
tylko trzeba uwierzyć ;]

niedziela, 5 grudnia 2010

[231]. niedziela.

przeleżałam całą niedzielę w łóżku, korzystając z nieobecności Syna, który został pobrany przez Tatusia.
okazało się, że leżenie dobrze robi na nierzyganie.
no ale przecież nie da się przeleżeć życia.
chyba.

sobota, 4 grudnia 2010

[230]. mantra.

Babcia B. powtarza jest dobrze.

jakie to relatywne.

piątek, 3 grudnia 2010

[229]. Ensure.

odruch wymiotny nadal ma się świetnie.
zaczęłam dziś pić odżywkę, po której odruch wymiotny ma się jeszcze lepiej niż świetnie.

ta zima musi kiedyś minąć...
zazieleni się...

czwartek, 2 grudnia 2010

[228].

Kasia nie żyje.
nie mam słów.
...blog się nie nadaje do przeżywania niektórych emocji.

wtorek, 30 listopada 2010

[226]. obiecuję.

kóregoś dnia zbiorę się i pojadę do lekarza po radę i pomoc.
a na razie nie mam siły.
wracam leżeć.

poniedziałek, 29 listopada 2010

[225]. biało.

ładnie się zrobiło.

co do reszty - bez zmian:
jedzenie i trawienie są okupione potwornymi bólami i odruchem wymiotnym.
do tego mam dreszcze i jakieś takie dziwne drżenia dłoni.
że nie wspomnę o gigantycznym zmęczeniu.

niedziela, 28 listopada 2010

[224]. wrażenie.

mam wrażenie, że z każdym dniem czuję się gorzej i gorzej.

liczę na eutanazję.
Babcia B. mówi, że się nie doczekam.

szkoda.

sobota, 27 listopada 2010

piątek, 26 listopada 2010

[222]. numerek.

ładny numerek posta, prawda?

***

zrobiłam usg na okoliczność całodobowo bolącego czegoś.
bolące coś boli kolejny tydzień, a usg nic nie wykazało.
być może to zrost jelit.

***

szalik zaczęłam dziś dziergać na drutach.
mam nadzieję, że przed końcem zimy skończę.

czwartek, 25 listopada 2010

[221]. zespół.

dziś postawiłam diagnozę.
jak przystało na osobę z wyciętym żołądkiem mam zespół.
wczesny zespół poposiłkowy.
uciążliwe.

***
wspomnienie jesieni...

potrzebuję pojechać na Mazury.
i tego się chwytam.
muszę stanąć na nogi żeby mieć siłę tam jechać.

środa, 24 listopada 2010

[220]. depresja cd.

Jedynie, ukochana, błagam twej litości
Z głębi przepaści mrocznej, gdzie serce me kona!
Wszechświat to czarny, na nim z ołowiu opona,
Tam przestrach i bluźnierstwo nurza się w ciemności.

Słońce bez żaru nad nim wznosi się pół roku,
Drugie pół roku ziemię okrywa noc czarna;
Jest to kraj bardziej nagi niż ziemia polarna;
Ni zwierza, ni zieleni, ni drzew, ni potoku!

I nie ma zgrozy większej, straszniejszej na ziemi,
Nad zimną srogość słońca z blaski lodowemi
I ową noc bezmierną wiecznego chaosu

Zwierzętom najpodlejszym zazdroszczę więc losu,
Bo sen je w odrętwiałość bezmyślną spowija:
Tak z wrzeciona się czasu wolno nić odwija!


to oczywiście Baudelaire, De profundis clamavi.

i śliczny rysuneczek z jednego z moich ulubionych blogów:
może odkopię kredki i sama coś narysuję.
jakąś szaro-buro plamę.

siebie.

wtorek, 23 listopada 2010

[219]. stan.

nie wiem jak to nazwać.
chyba najtrafniej będzie: depresja.

bo:
- mój organizm zrobił mnie w wała i zachorował, teraz niby ozdrowiał, ale przecież wszyscy wiemy, że takie rzeczy to tylko w Erze.
nie lubię siebie za tę chorobę.
nie lubię swojego życia.

i błagam, nie piszcie słów pocieszeń, nie o to chodzi.

***

Syn podjął dziś rozmowę o metanauce na przykładzie Niemęża.
- a skąd Wujek tyle wie? jak się dowiedział, że coś można wiedzieć? skąd naukowcy mają wiedzę?

moja krew!

poniedziałek, 22 listopada 2010

[218]. amok.

coś się pojebało organizmu memu.
nie spałam w nocy z wczoraj na dzisiaj, nie udało się zlokalizować wyłącznika systemu.
nie pomogło słuchanie muzyki poważnej, magazynu dla rolników, tulenie się do podusi, jedzenie lodów ananasowych.

myślałam, że może zdrzemnę się po jedzeniu (którymś z).
chuj!
albo po spacerze/masażu/prysznicu/rozwieszeniu sieśmastego prania.
chuuuuj jak stąd do tamtąd!

przenalizowałam to, co zjadłam i wypiłam, z lekami włącznie.
brak podejrzanych.
wysnułam więc koncepcję zaburzonego bilansu energetycznego.
nie wiem co to, ale brzmi naukowo - przyznacie sami.

niedziela, 21 listopada 2010

[217]. wysiłek.

nadludzkim wysiłkiem zmusiłam się dziś do opuszczenia domu.
pojechaliśmy na obiad do Babci B.
warto było się zmusić.
niebo pokryte było takimi pięknymi chmureczkami.

***

ważę 40 kg.
ledwo daję radę stać, z wysiłku kolana wyginają mi się do przodu.

odruch wymiotny nadal ma mnie za nic, chociaż nie jest już tak wściekle częsty i zajadły.
do tego potrafię jednocześnie mieć czkawkę, napad wielokrotnego kichania i atak kaszlu.

system neurologiczny zwariował.

***

po prawie półtora tygodniowej nieobecności, wieczorem wrócił do domu Giancarlo.
mój Synek.
moja miłość.

umyłam Go, zapakowałam do łóżeczka, miałam zacząć czytać, a tu hyc! i gulp, gulp, gulp - odruch wymiotny.
- mamusiu, miej ten odruch, ja będę Cię masował po pleckach.
- idę do łazienki, minie mi i wrócę czytać - odpowiedziałam.
drep - drep. wypełzł z pościeli, przyszedł za mną: jesteś chora, przyszedłem Cię potrzymać za rączkę. mogę trzymać delikatnie albo ściskać, jak wolisz?


pytam retorycznie: czy On mi kiedyś wybaczy, że dźwiga takie brzemię z dzieciństwa?

sobota, 20 listopada 2010

[216]. tak.

próbuję się dźwignąć.
ciężko.

niewyobrażalnie ciężko.

sobota, 13 listopada 2010

[215]. buee.

rzygam od wtorku, non stop - co kwadrans, co godzina, co pół godziny.
cyrk.
relanium nie pomogło, oxazepam nie pomógł, ani zofran ani inne leki przeciwwymiotne.

wtorek, 9 listopada 2010

[214]. kosiarka.

pojechałam na wlew, a tu dupa.
polali NaCl z jakimiś dodatkami, a następnie powiadomili, że chemii nie będzie, bo pan aptekarz - rozpuszczacz cysplatyny wziął już teczkę pod pachę i wybył.
więc pytam się: po jakiego wała rejestracja umawia wizyty na popołudnie, skoro jest wiadome, że popołudniami aptekarz daje dyla?
nic to - jutro rano będzie wlew.

tymczasem czekanie, nastawienie się na akcję oraz jej dzisiejsze odroczenie sprawiły, że do reszty osłabłam psychicznie.
pobrałam więc od Babci B. oxazepam.
łyknę jutro jego ćwiartkę albo połówkę, bo już nie mam siły napinać się żeby się ogarnąć.

mam stany lękowe przed chemioterapią, a dokładniej - napady paraliżującego przerażenia, które oprócz rzucania się na mózg, rzucają się oczywiście na ciało, powodując różnorakie silne bóle, co potęguje z kolei doznania psychiczne.

było to do przewidzenia.
w sumie i tak dużo czasu utrzymałam się w ryzach bez wspomagania.

poniedziałek, 8 listopada 2010

[213]. awaria.

łeb mi wysiadł z powodu jutrzejszej, piątej chemii.
przerażenie wzięło górę.

jestem małą, chudą, bladą dżdżownicą.
już za chwilę rozszarpie mnie na kawałeczki ostrze nadjeżdżającej kosiarki.

łaaaaa...

niedziela, 7 listopada 2010

[212]. rurka na spacerze.

pojechaliśmy dziś do stolicy, gdzie rozdzieliliśmy się przechodząc do zajęć w podgrupach.
ja i Syn ruszyliśmy do sklepu z zabawkami, bo się Synu przypomniało, że jak szłam do szpitala, to obiecałam, że o ile wyjdę (żywa), to kupię Mu kolejnego Bakugana.
niestety cztery stojaki z Ben10 oraz ściana pudełek Lego Atlantis zachwiały Jego niezłomnym pragnieniem, więc Bakugana nie kupiliśmy.
pochodziliśmy sklepowymi alejkami dyskutując o kompulsywnych zachowaniach konsumentów ulegających wpływom reklamowo-marketingowym na przykładzie jednego z ich przedstawicieli, czyli pewnego chłopczyka lat niedługo sześć.
ostatecznie kupiliśmy małą paczkę Lego PowerMiners, która ukoiła skołatane nerwy latorośli (przecież jeśli ja coś każę ci kupić kochana mamusiu musisz to kupić bo ja tak chcę, tylko jeszcze nie wiem na co mam się zdecydować).

ale ja nie o tym.

drodzy rodzice, pamiętacie jak wybieraliście się na spacery z Waszymi pociechami?
przeżywam déjà vu, tyle że nie z dzieckiem, a sama ze sobą.
w mojej torbie ponownie mieści się: ciepłe piciu w termosie, wór chrupek kukurydzianych, banan, obrane i pokrojone jabłko, batonik, ciasteczka.

szczęściem nie muszę jak na razie nosić pieluch i mokrych chusteczek.

sobota, 6 listopada 2010

[211]. norma.

wiem, że o tym ględzę do urzygu, ale muszę i będę. potrzebuję.
otóż osiągam pewien rodzaj równowagi.
nie ma ona nic wspólnego z tym, jak dotychczas żyłam, ale jest nieźle.

nie spałam w ciągu dnia.
nie zasłabłam podczas kąpieli.
uczyłam Giancarla pisania, czytania, liczenia i angielskiego i nie straciłam cierpliwości.
nie wypadło mi jelito do wc.
prawie nie boli mnie już szyja (szczególnie jak łyknę osiemnaście kropli Tramalu; czemu osiemnaście? bo to dawka przeznaczona dla dzieci lat 11, czyli osób ważących 45 kg, znaczy się tyle co ja).
ugotowałam dwudaniowy obiad, a Syn zjadł cały talerz kremu z zielonego groszku z grzankami, proszę o oklaski.
ani razu nie zatkałam rurki (no dobra, tylko raz wieczorem, cząstką mandarynki, więc to się właściwie nie liczy).

ponadto przeczytałam najświeższe wydanie FocusaNewsweeka i Wprost.
tak więc nie dość, żem sprawnie działająca fizycznie, to również intelektualnie jestem szprycha.

***

moje myśli natrętnie krążą wokół nowych członków naszego domu.
ma być kot i ma być pies.
co do kota to jakoś straciłam pomysł, jaki ma być pod względem osobowości.
jeśli chodzi o psa zafascynował mnie charakter doga kanaryjskiego.
a Niemąż chciałby owczarka niemieckiego.
a Giancarlo zgadza się na każdego psa, byleby nie miał długiej sierści.
no i mówił mi, że trochę boi się kotów.
więc może kot nie, tylko sam pies?
no nie wiem, nie wiem.

piątek, 5 listopada 2010

[210]. rurka.

nowa rurka, jak to fachowo ujęła Babcia B. - z powodu zmienionych warunków anatomicznych - stwarza problemy.
otóż połknięcie choćby maleńkiego kęsa czegokolwiek (jabłka/mięsa/bułki) bez polania przed-w trakcie-po dużą ilością picia skutkuje makabrycznie bolesnym zatkaniem się.
gdy rurka się klopsuje, wyję z bólu łapiąc rozpaczliwie powietrze i toczę pianę z pyska, kręcę młynka rękami, zwijam się w kłębek oraz rzucam kurwami.
remedium stanowi intensywne klepanie po plecach, tak aby odblokować rurkę.

mam już odbite plecy od walenia.

***

wczoraj zatkałam się kawałeczkiem jabłka.
popicie go nie pomogło.
ani popicie picia większą ilością picia.
byłam sama w domu, nie było nikogo do kogo mogłabym dopełznąć błagając o ratunek.
postanowiłam uratować się sama.
nieoceniona okazała się być wielka warząchew, której zwyczajowo używam do mieszania bigosu.
kilka ciosów w plecy drewnianą łychą odblokowało rurkę.

w związku z powyższym rozpatruję możliwość noszenia w torebce utensyliów kuchennych, którymi w razie potrzeby mogłabym się na ulicy pierdolnąć w plecy - bo przecież nie będę zaczepiać przechodniów charcząc prośbę czy mógłby mnie pan postukać po plecach, ponieważ nie mam żołądka.

czwartek, 4 listopada 2010

[209]. repryza.

fryzurę u Iwonki podrasowałam, różnych różów MAC Cosmetics na wybrane części twarzy nałożyłam, wskoczyłam w botki z fioletowego zamszu na niebotycznym obcasie i pojechałam do Ulubionego Doktorka.

docenił.
coś o niezłej lasce powiedział.

***

zważyłam się na szpitalnej wadze.
ledwo - ledwo 46 kg.
masakra.

dobrze, że Niemąż uwielbia chude.
(a przynajmniej miło z Jego strony że tak mówi).

***

ponieważ, jak pamiętacie, nie ma ustalonych zasad leczenia raka żołądka popartych badaniami, w dalszym ciągu moje leczenie opiera się na połączeniu doświadczenia chemioterapeuty, moich pomysłach i determinacji oraz na cierpliwości finansowej Babci B.

po wymianie informacji na temat przebiegu operacji, po zachwytach nad regresem choroby, po jałowych spekulacjach co było przyczyną aż tak potężnego ustąpienia choroby, ustaliliśmy, że decyduję się na jeszcze jedną, maksymalnie dwie chemie, a później będę tylko monitorowana na okoliczność wznowy.

czyli do końca roku powinno się udać skończyć leczenie.

***

na do widzenia wyznałam Ulubionemu Doktorowi miłość.

powiedział, że mam napisać na blogu, że Go kocham, więc piszę:

KOCHAM PANA,
PANIE JANUSZU.

i BARDZO DZIĘKUJĘ.

środa, 3 listopada 2010

[208]. konfrontacja cd.

no dobra, przyznam się: życie mnie zaskoczyło.

jakoś nie wpadłam na myśl, że po operacji będę mieć inny zakres możliwości fizycznych niż przed.
owszem, znam pojęcie rekonwalescencji, ale nie spodziewałam się, że to będzie wyglądać tak ciężko.
miałam inne wyobrażenia o sobie.
że dam radę ogarniać siebie, dom, dziecko, Niemęża.
że będę w stanie funkcjonować co najmniej tak jak przed operacją.
niestety.

zaś sedno sprawy tkwi w tym, że fisis nie nadąża nad oczekiwaniami psyche, a psyche wysiada, gdy fisis nie nadąża.
pętla.

wtorek, 2 listopada 2010

[207]. konfrontacja - bis.

nie jestem chyba jeszcze gotowa żeby podzielić się ze światem odkryciami na swój temat.
bez złudzeń: nie są to wspaniałe rewelacje, którymi chciałabym się chwalić na lewo i prawo.
oględnie rzecz ujmując: jestem bez formy.
bez jakiejkolwiek formy.

jedyne co mi jak na razie jeszcze w miarę dobrze wychodzi (o ile nie wyję z bólu szyi) to leżenie i oglądanie kolejnych sezonów Gotowych na wszystko.
żałosne.

poniedziałek, 1 listopada 2010

[206]. konfrontacja.

przyjechał Jaguar, mój licealny przyjaciel.
przywiózł zdjęcia z czasów szkoły.
oglądamy.
wzdycham - jaka ja wtedy byłam szczuplutka...
panowie zerkają na mnie zezem znad zdjęć i na raz parskają śmiechem.
nie wiem czemu.

niedziela, 31 października 2010

[205]. czasami.

jest ciężej niż zazwyczaj.

sobota, 30 października 2010

[204]. święto.

jak co roku odkąd Syn zawitał na świecie zrobiliśmy lampion z dyni.

lubię patrzeć na Niego, gdy cieszy się ze wspólnych działań.
a jeszcze bardziej cieszy mnie, że lubi w nich uczestniczyć.

i tak Giancarlo wieczór spędził na radosnym skakaniu po domu z przyśpiewką na ustach - świętujmy jeszcze Halloween, jest super, świętujmy jeszcze.
i choć właściwie nie wiem, jak mielibyśmy w naszym wymiarze świętować to święto (a choćbym nawet i wiedziała jak, to pewnie zrobiłabym wszystko odwrotnie, bo mało co mierzi mnie bardziej niż stadne uleganie komercji), to jednak świętujemy.
wycięliśmy z papieru upiorną maskę halloweenową do strasznego straszenia domowników.
jutro będziemy piec ciasteczka - pajączki wg przepisu gazetki Scoobie Doo.

piątek, 29 października 2010

[203]. między.

między jednym odcinkiem a drugim odebrałam wyniki hist.-pat.
w usuniętym żołądku - guz 3,5 cm + rozległy naciek na całość, ale we wszystkich usuniętych węzłach chłonnych czysto.

wracam kończyć pierwszy sezon.
a w przyszłym tygodniu trzeba będzie pomyśleć o złożeniu wizyty Ulubionemu Doktorkowi i o powrocie do chemioterapii.
ble.

czwartek, 28 października 2010

[202]. sezon pierwszy.

przepraszam, ale zarobiona jestem.
przeprowadziłam się się na Wisteria Lane i nie mam czasu pisać.

środa, 27 października 2010

[201]. powoli.

powoli wraca we mnie życie.
jak na razie muszę wybierać między siłą na umycie kilku talerzy a siłą do wykąpania Giancarla, no ale to już spory postęp: jest fajna alternatywa wobec półspania.

Niemąż wyprowadził mnie dziś po raz pierwszy na spacer.
poszliśmy na ryneczek.
a tam...
niespodzianka!!!
otworzono restauracyjkę sushi!

zatrzymaliśmy się na jedzenie.
wybrałam zupę miso i łososia w sosie teryiaki.
z zupy nie zjadłam na wszelki wypadek grzybów, ale algi pożarłam (ach, te krowie upodobania do zielonki), tofu oczywiście też.
łosoś doprowadził mnie do spazmów rozkoszy, więc gdy wróciliśmy do domu i wpadłam w pościel podrzemać po wyczerpującej wyprawie, śniło mi się, że jestem w tej restauracji i po kolei z menu zamawiam wszystkie pozycje.

obudziłam się z policzkiem przyklejonym do poduszki w wieeelkiej kałuży śliny.

jutro koniecznie chcę znowu tam iść.

wtorek, 26 października 2010

[200]. muuuu.

obecnie głównym skutkiem ubocznym operacji jest niewyobrażalnie silny ból szyi, właściwie to chyba kręcz (pewnie skutek złego ułożenia podczas snu).
nieoceniony Niemąż, człowiek - ideał, mężczyzna - opoka, przytruchtał więc do domu w try miga z anatomiczną poduszką, która w połączeniu z dobrym chlupem Tramalu co sześć godzin i smarowaniem szyi rozgrzewającą maścią przynosi w miarę wymierną ulgę.

apetyt zaś dopisuje mi bardziej niż przed operacją.
zaczynam mieć wręcz podejrzenia, że włożono mi żołądek dorodnej krowy limousine - mogę jeść non stop.
teoryjka z jedzeniem co cztery godziny nie dotyczy mnie: jestem cały czas głodna, nic mi się nie zatyka, nie mam nudności, nie mam biegunki.
okaz zdrowia.

i tylko gdyby nie ta szyja...

poniedziałek, 25 października 2010

[199]. pęd.

z każdym dniem obserwuję postęp w regenerowaniu się - zarówno na poziomie fizycznym jak i psychicznym.
(dziś, w ramach rygorystycznego przestrzegania diety półpłynnej, wciągnęłam plasterek wiejskiej podsuszanej i pół świeżej kajzerki z masłem).
przestałam już przesypiać całą dobę.
nie boli mnie rana.
daję radę już chodzić po domu bez trzymania się ścian.

nieprawdopodobny jest pęd organizmu do życia.

niedziela, 24 października 2010

[198]. streszczenie.

21-10 wypisano mnie.

do dzisiejszego południa siedziałam (leżałam) u Babci B., potem Niemąż zabrał mnie do nas.
uczę się życia bez żołądka.
jedzenie papek, co dwie - cztery godziny.
picie niewielkiej ilości małymi łyczkami.

noc z 21 na 22 była koszmarem - efektem odłączenia od pompy z dooponowym przeciwbólowym plus szaleństwa głodnej trzustki wynikające z wyciągnięcia sondy dojelitowej.
przeżyłam.

jestem.
walczę dalej.
nie daję się.

środa, 20 października 2010

[197]. rytm.

życie pacjenta w szpitalu ma swój rytm - każdy, kto był, wie.
trzeba odrobinę dobrej woli, żeby oswoić się z wenflonem, rurkami, zastrzykami, kroplówkami, drenami, sondami, cewnikiem (albo z dobową zbiórką moczu - cha, cha, cha - zamiast do wc sikamy do słoika i patrzymy czy tyle płynów wlata co wylata), opatrunkami, byciem traktowanym jak kolejne ciało bez duszy.

mnie jednak najbardziej zdumiewa i zaskakuje rutynowe branie prysznica przed obchodem i przed porannymi zleceniami, czyli koło piątej rano.

***

oddaliście dla mnie około sześćdziesięciu litrów krwi.
podczas operacji skorzystałam z trzech worków, po operacji przetoczono mi dwa worki.
ponownie - dziękuję.
pamiętajcie, że pomogliście tym samym nie tylko mnie, ale również innym chorym ludziskom.

teraz kolej na nowy czelendź: pomagamy Kasi.
http://kasioweopr.blogspot.com/
wpłacamy Jej kilka zeta, przecież nie musicie wyskakiwać z pensji ani odejmować szelestu przeznaczonego na jedzenie.
ot, wpłacacie ile możecie.

58 8589 0006 0000 0011 1197 0001
Caritas Archidiecezji Krakowskiej
ul. Ossowskiego 5, 30-656 KRAKÓW
z dopiskiem:
leczenie Katarzyny Figury


przelewy zagraniczne:
IBAN PL 58 8589 0006 0000 0011 1197 0001
kod swift: POLU PL PR
z dopiskiem:
leczenie Katarzyny Figury

i jeszcze jedna sprawa - za chwilę może i ja poproszę o to samo, kto wie.
albo ktoś z Was.

nie znam Kasi osobiście, kibicuję Jej netowo.
napiszę truizm - Kasia jest dla mnie bardzo ważna.
chciałabym, żeby tak samo ważna stała się dla mojej rzeszy Czytelników.
dziękuję.

wtorek, 19 października 2010

[196]. heloł.

trudno pisać jak jest się tak bardzo okablowanym.

***

Adolf, moja szpitalna przytulanka, serdecznie Was pozdrawia.

poniedziałek, 18 października 2010

[195]. jestem.

potwornie zmęczona.
ale jestem.

niedziela, 17 października 2010

[194]. święto.

a kuku!
jestem!
bez żołądka i śledziony!

dziś, jak głosi fejsik, obchodzimy Międzynarodowy Dzień Minety.
oby nam się.

sobota, 16 października 2010

[193]. pierwszy dzień po operacji.

tego posta stworzyłam przed operacją i ustawiłam żeby został automatycznie wygenerowany przez bloggera.
jeśli wiesz co u mnie słychać, napisz.

piątek, 15 października 2010

[192]. dzień zero.

zdjęcie obok ukradłam z fejsbuka mojej przyszywanej Siostry i jednej z najpiękniejszych kobiet jakie znam.

ta pierwsza po lewej to ja.
tak wyglądałam 29 lat temu.
miałam wtedy pięć lat.
dokładnie tyle, ile mój Syn teraz.

ta zajmująca się na zdjęciu jedzeniem to moja Siostra, Marta.
jest teraz w pięknej ciąży.
pragnę Ją odwiedzić z Giancarlem gdy już urodzi Córeczkę.
termin porodu jest na styczeń.

i wiele jeszcze innych rzeczy chcę zrobić.

***

no to pa.

***
5.00
mierzenie temperatury.
mam 35,6.

7.30
łobchód był.

8.00
zmiana planów.
miałam być operowana o 11.00, kazali już iść.
to idę.

czwartek, 14 października 2010

[191]. ja, Mongolia.

godzina 9.30
od chwili zadokowania się w szpitalu - czyli od dzisiejszego poranka - jestem jak Mongolia.
(...)
Niezależność
Mongolia jest najbardziej niezależnym krajem na świecie – nic od niej nie zależy.

(...)

a dokładniej rzecz biorąc jestem jak Szczecin w Mongolii - daleko, gdzieś gdzie jest niepokojąco niepewnie, nie zna się nikogo, a wrony zawracają.
czekam.

koło 14.00 ma przyjść anestezjolog.
życzmy mu żeby był brzydki, bo przy poprzedniej operacji Niemąż okropnie fukał, bo nieopatrznie Mu powiedziałam, że dusiciel był bardzo apetycznym ciasteczkiem.

godzina 10.00
zadzwonił ojciec dziecka poinformować mnie, że:
może jutro wróci z trasy (jutro to będzie futro, ugryzłam się w język i nie powiedziałam tego, uf)
i że jestem nierozsądna że nie chcę jutro wydać mu dziecka na nocowanie.
wyłączyłam dźwięk w komórce.

godzina 10.20
rozmościłam się.
podłączyłam neta, chodzę po fejsiku i piszę o dyrdymałach.
popsikałam salę i łazienkę perfumami, albowiem nie lubię smrodku pacjentów.
jem śniadanie, które przytargał mi z sklepiku Niemąż, bo pani pielęgniarka powiedziała, że środek na przeczyszczenie (taki przygotowujący do operacji, czarming sprawa, n'est-ce-pas?) dostanę dopiero popołudniu.

godzina 10.30
przyszedł ksiądz zapytać się o spowiedź i o komunię świętą.
odmówiłam.

godzina 10.40
przyszła pielęgniarka pobrać krew do morfologii.
nie odmówiłam.

godzina 12.00
przyszła Babcia B.
ściągnęłam nowego itunesa.
słuchamy pinacolady.

godzina 12.30
ekg.
wyszło książkowo - powiedziała pani pielęgniarka.

godzina 13.00
dusiciel okazał się być kobietą.
w moim wieku, może nawet młodszą.
nawet niebrzydka.

godzina 14.00
pielęgniarka przyniosła dwie flaszki preparatu.
no to chlup!

godzina 14.10
wygoniłam Babcię B., bo zaczęłyśmy się tkliwie żegnać.
a twardzielki przecież nie płaczą...

godzina 14.30
wypiłam pierwszą flaszkę.
smaczniejszy ten Fleet od X-prepu.

godzina 14.40
był pan profesor.
operacja zacznie się jutro koło 10.00 - 11.00 i potrwa od trzech do sześciu - siedmiu godzin.
powiedziałam, że daję carte blanche, niech tną co się da, o ile da się cokolwiek.

godzina 15.00
preparat działa że aż.
wypadło mi już oko, śledziona i kręgosłup.

godzina 15.20
odpadła mi dupa.
zmęczyłam się.
idę się zdrzemnąć.

godzina 17.00
obudziła mnie pani pielęgniarka, zapytała się, czy czy mi w czymś pomóc, czy wszytko w porządku.
miłe.
Fleet nadal działa.
zgroza.
rozważam sens picia drugiej butelki tego preparatu, skoro pierwsza tak  d y n a m i c z n i e  działa.

godzina 17.10
mierzenie temperatury.
mam 37,2.

godzina 17.30
obchód był.
doktor: kto zadecydował o przyjęciu pani do operacji?
ja: ja sama.
- a tak serio?

doktor: a co będzie robione?
ja: a co się da, ja mam nadzieję że może uda się wykonać totalną gastrektomię.

lecę do wc.
Fleet woła mnie z drugiej strony.

godzina 18.30
ja przepraszam, że nie odbieram telefonów.
mimo wszystko nie do końca mam na to nastrój.

godzina 19.00
głodna jestem.

godzina 20.00
oglądam kabaret Hrabi:
oraz:
http://www.youtube.com/watch?v=nZpaXViyPYM - o oglądaniu TV ze zrozumieniem.
 http://www.youtube.com/watch?v=AcVzuV3LNUU - o ciąży.
http://www.youtube.com/watch?v=ooGHbtF_Iz0&NR=1 - o Skarbówce.

godzina 21.00
pani pielęgniarka zrobiła zastrzyk Clexane.
i dała tableteczkę Dormicum (tylko proszę ją wziąć po kąpieli).
dalej oglądam kabarety.

godzina 22.00
prysznic.
zaczynam się zastanawiać, czy ja aby dobrze robię z tym parciem na operację.

godzina 23.00
przeglądam bazę nekrologów.
interesowaliście się kiedyś genealogią swojego rodu?

godzina 24.00
pogadałam przez skypa z Agą, która przybyła z dalekich Mazur żeby wesprzeć Niemęża i Giancarla w trudach rozstania ze mną. (kocham Cię i dziękuję).
łykłam Dormicum.

zamykam netbuka - zanim przyryję przez sen paszczą w klawiaturę.
dobranoc.

środa, 13 października 2010

[190]. apdejt.

przed poprzednią operacją pisałam o tym, co jeszcze chcę w życiu zrobić.
pora na apdejt.

podtrzymuję pomysł o walnięciu kielicha gdy Giancarlo skończy studia.
i o wyjściu za mąż za Niemęża.
i o wwąchiwaniu się w ciałeczka wnucząt.

dodaję:
- wybrać córeczkę i imię dla córeczki jak tylko dam radę chodzić po operacji,
- potem drugą córeczkę albo jakąś taką w podobie,
- dokończyć chemioterapię (jeszcze ze dwa kursy w ramach terapii adiuwantowej. postanowiłam: nie dam się, zaleczę się),
- wybudować wymarzony dom na jakimś malowniczym zadupowiu.

***

dzień jak co dzień.
trochę odgruzowuję dom, podlewam rośliny, układam ubrania w garderobie, gotuję obiad, sprzątam porozrzucane zabawki.

poza tym dzień jak co dzień.
... gdyby nie fakt, że pakuję torbę do szpitala.

wtorek, 12 października 2010

[189]. zbiórka krwi - podziękowanie.

kochani Bliscy,
drodzy Nieznajomi,

pragnę podziękować z całego serca za Wasze spontaniczne zaangażowanie się w pomoc.
byłam dziś w WIM-ie, do dzisiejszego przedpołudnia dostarczyliście prawie trzydzieści zaświadczeń (każde dotyczy przynajmniej 450 ml krwi!).
do domu przyszły kurierem przed chwilą z Piotrkowa jeszcze dwa zaświadczenia (dziękuję!), kolejne pięć powinnam dostać dziś popołudniu, następne - jutro i pojutrze.

wiem, że sporo osób nie zostało zakwalifikowanych w punktach krwiodawstwa do pobrania krwi.
tym osobom też serdecznie dziękuję - za dobre chęci.
i pamiętajcie - nawet jeśli nie zostaliście zakwalifikowani teraz, to możecie spróbować oddać krew za jakiś czas, bo przecież cały czas gdzieś ktoś potrzebuje takiej pomocy.

szczerze mówiąc samo dziękuję to mało.
może, jak trochę się ocyknę po operacji, przyjmiecie zaproszenie na moje urodziny?

poniedziałek, 11 października 2010

[188]. symptomy.

w jednym z poprzednich komentarzy do posta ktoś poprosił o opisanie symptomów choroby nowotworowej.
w odpowiedzi Aniaha słusznie zauważyła, że znajdziecie tego typu informacje w necie.

ale przecież nikt normalny nie będzie przegrzebywał netu celem poczytania o potencjalnej chorobie.

mój typ nowotworu nie jest popularny.
w roku 2009 został sklasyfikowany na dziewiątym miejscu jeśli chodzi o częstość występowania, co oznacza, że dotyczy niewiele ponad 2% rakowej populacji.
na raka żołądka chorują przeważnie mężczyźni w podeszłym wieku.
kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu choroba ta występowała częściej, bo ludzie mieli gorsze warunki do przechowywania żywności (no i mieli rzadziej lodówki).
często rak żołądka jest wynikiem długotrwałej choroby wrzodowej (czyli zarażeniem bakterią helicobacter pylori).
są różnego rodzaju raki żołądka - mało złośliwe, więc mało podatne na chemioterapię (jest taka zależność, niezłe, co?), złośliwe, które jeśli raczą (sic!), to reagują dobrze na chemię.

mój złośliwy skurwiel jest nietypowy - nie mam go W żołądku, jest NA żołądku - od zewnętrznej strony.

jakie są typowe objawy choroby?
(aż uśmiecham się gdy czytam to pytanie).
gdybym potrafiła wymienić je zawczasu, to nie przeszłabym tego wszystkiego co do tej pory się wydarzyło, nie działoby się to, co się dzieje.

nie leczyłabym bez sensu u lekarza rodzinnego kolejnych infekcji.
(w listopadzie ubiegłego roku poszłam do mojej rejonowej przychodni i powiedziałam pani rodzinnej doktor:
- ja umieram, przysięgam, ja umieram, pani mi pomoże. jak mi pani nie pomoże, to położę się tu na ziemi, oszaleję albo umrę.
a ona zachichotała się uroczo i odparła: - to typowe przesilenie, jest pani zmęczona, dam witaminki i coś na wzmocnienie.)

rak nie boli.
zaczyna dopiero pobolewać w chwili, gdy są duże nacieki, przerzuty; gdy rozrośnięte komórki napierają na inne narządy, uciskają nerwy.
ale przecież nie jesteśmy hipochondrykami, przecież z powodu niewielkich bóli nikt rozsądny nie idzie do lekarza, prawda?
...
no właśnie.

nie czuję się uprawniona do pisania o tym na co powinno zwrócić się uwagę żeby uniknąć zachorowania na raka żołądka.
co więcej, sądzę, że to niemożliwe.
ot, w drodze losowania niektórzy z nas zachorują i już.
i nie mam na myśli predyspozycji genetycznych (choć i to ma znaczenie), a uwarunkowania cywilizacyjne.
można jedynie próbować zminimalizować ryzyko: nie palić, nie pić alko, zdrowo się odżywiać (całkowicie wyeliminować potrawy tłuste, wędzone, z octem), uprawiać sport, żyć bez stresów.

gdy cofam się wspomnieniami do wydarzeń sprzed dwóch, trzech, pięciu lat, to dochodzę do wniosku, że pierwszymi objawami choroby nowotworowej u mnie były zmęczenie i brak odporności.
zmęczenie wiązałam z samotnym wychowywaniem dziecka i z pracą w korpo (wstawałam o 5.30 i wracałam do domu po 20.00, często byłam w delegacji).
nieustanne chorowanie wiązałam z zaliczaniem infekcji Syna (pierwsze lata w przedszkolu) i z nieczyszczoną klimatyzacją w biurowcu - akwarium.

wszystko da się wytłumaczyć.
lecz nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje.

niedziela, 10 października 2010

[187]. 10/10/10 godzina 10.10.

co robiliście o tej magicznej godzinie?
my przytulaliśmy się w trójkę w łóżku :)

***

po tradycyjnym niedzielnym kotlecie u Babci B. przeszliśmy do zajęć w podgrupach - Niemąż wrócił do domu do rzeźbienia w kompie, Syn oddalił się do Tatusia, a ja pojechałam gościć się u licealnego narzeczonego, Jego żony i córki.

zrobiłam kilka zdjęć, zjadłam tonę żarcia (oczywizda nadal się tuczę...), pogadaliśmy.
było baaardzo sympatycznie.

oto kilka portretów córki miłych Państwa, u których dziś grasowałam w lodówce:





sobota, 9 października 2010

[186]. przemiła sobota.

dziś przedszkolny przyjaciel Syna był u nas z rewizytą.

pogoda dopisała, więc pojechaliśmy puszczać latawca.


oczywiście ja też puszczałam latawca.

w domu chłopcy pobawili się w piratów-żołnierzy-złodziei-lekarzy-odkrywców, upiekłam Im ryż z jabłkami i z cynamonem, poczytałam książkę o słoniu Elmerze, nakarmiłam zapiekanką, a na koniec pojechaliśmy do małpiego gaju dla dzieci.
odwożąc gościa wpadliśmy jeszcze do sklepu po jajka - niespodzianki.
chłopcy byli wyraźnie zawiedzeni, że to już koniec wspólnej zabawy.

fajnie, że wytworzyli między sobą taką mocną nić porozumienia.

***

jak pamiętacie, na początku mijającego tygodniu byłam na konsultacji u profesora, który będzie mnie operował.
idąc do windy z pokoju profesora zauważyłam leżącego na parapecie tulipanka.
był wiotki i jakiś taki przemarznięto - wysuszony.
wzięłam go do domu i odratowałam.

patrzcie, jaki z niego ładny tulipan wyrósł:

i tym właśnie tulipanem, znacząco i symbolicznie, mówię Wam:
DZIĘKUJĘ ZA POMOC.
jesteście wspaniali.

piątek, 8 października 2010

[185]. jak możecie oddać krew dla mnie?

1. jak oddać krew w innym mieście niż Warszawa?
"Jeśli w danym szpitalu nie ma punktu krwiodawstwa, wtedy oddajemy najczęściej w dowolnym miejscu w kraju i tam, w rejestracji, oprócz imienia i nazwiska należy jeszcze podać nazwę/ adres szpitala, w którym ma się odbyć zabieg."

2. dlaczego proszę o krew?
"W chwili kiedy w szpitalach jest krwi mniej niż jest potrzebne lekarz musi podjąć decyzję komu ją przeznaczyć. Normalnie pierw krew otrzymują dzieci, decyduje też konieczność przeprowadzenia operacji szybciej i szansa powodzenia operacji. Zaświadczenia o oddanej krwi na konkretną osobę powodują jakby przejście biorcy na początek tej kolejki.
Krew dla kogoś można oddać w każdym RCKiK na terenie kraju, nawet w innym rejonie niż jest szpital w którym leży biorca. Grupa krwi również może być 'niepasująca' do biorcy (na zaświadczeniu nie ma grupy krwi), w banku krwi zostanie dobrana odpowiednia grupa.
"

(odpowiedzi na pytania 1 i 2 skopiowałam z forum krewniacy.pl)

3. jak przekazać zaświadczenia o oddanej krwi, jeśli oddało się w innym mieście?
- można kurierem - do mnie; ponieważ, jak poinformowała Pani z RCKiK z ul. Saskiej, nie ma wewnętrznych powiązań pomiędzy poszczególnymi Regionalnymi Centrami Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.
- możecie też wysłać bezpośrednio do szpitala, oczywiście z podaniem informacji, dla kogo jest Wasza krew.
WOJSKOWY INSTYTUT MEDYCZNY
Bank Krwi w Zakładzie Transfuzjologii Klinicznej
ul. Szaserów 128
04-141 Warszawa 44

4. czy szpital w którym będziesz operowana będzie honorował zaświadczenia o oddanej krwi w innych punktach oddawania krwi, w innych miastach?
- tak! zadzwoniłam i upewniłam się. Pani z Krwiodawstwa z Wojskowego Instytutu Medycznego (czyli tam, gdzie będę operowana) była przeszczęśliwa, gdy dowiedziała się, że będzie jeszcze więcej zaświadczeń.

5. dlaczego grupa krwi nie ma znaczenia?
- dlatego, że ważna jest ilość jednostek krwi, którą zbiorę na moją operację.
czyli: przekażecie do Banku Krwi (albo do RCKiK) ileśtam jednostek krwi, w zamian ja dostanę do mojej dyspozycji również tyle samo jednostek krwi.
- dlatego, że to raczej nie krew będzie mi podawana, a jej składniki (np. albumina czy osocze - w zależności od bieżącej potrzeby chwili).

6. ile krwi potrzebujesz?
- nie wiem! mogę potrzebować krwi/składników krwi do przetoczenia przed operacją. może być potrzebna krew podczas operacji. może być potrzebna po operacji, jeśli (tfu! tfu! skuś baba na dziada!) zacznę krwawić albo będę mieć problemy z morfologią.

7. do kiedy można oddawać krew?
- do wtedy do kiedy kurier/pociąg da radę dostarczyć mi oryginalne zaświadczenia o oddanej krwi, nie później niż do 13 października, bo 14 października będę przyjęta do szpitala.

czwartek, 7 października 2010

[184]. akcja "krew" i endousg.

kochani,
dziękuję, dziękuję, dziękuję.
jesteście wspaniali!!!
powiadomiono mnie, że z zaangażowaniem oddajecie dla mnie krew.
pamiętajcie, że krew, którą oddajecie przyda się podczas operacji mnie, ale również może się przydać innym ciężko chorym ludziom w potrzebie.

przepraszam, że nie odpowiedziałam Wam dziś na pytania, które zadawaliście w sprawie krwi.
odpowiem jutro.
dziś od bladego świtu nie było mnie w necie ani pod telefonem, bo pojechałam na Ursynów do Centrum Onkologii zrobić jeszcze jedno badanie przed operacją - endousg żołądka.
celem tego badania było doprecyzowanie, czy istnieje szansa wykonania totalnej gastrektomii.
(jeśli naciek nowotworowy żołądka obkleił inne sąsiadujące narządy, to wówczas może się zdarzyć, że operator otworzy mnie, powie a kuku i zaszyje, bo nie będzie miał możliwości usunięcia żołądka - byłoby to i dla mnie i dla Niego niewątpliwą stratą czasu).
w moim przypadku endousg pozwoliło na określenie grubości ścian żołądka oraz nacieków, a tym samym pozwoliło mi na umocnienie się w przekonaniu, że chcę się operować.

do zabiegu zostałam uśpiona dormicum, wspaniale mi się po nim spało.
brzegiem mózgu kojarzę, że po zabiegu przewieziono mnie z pracowni badań na dużą salę, że rozmawiałam z panem doktorem, ale niestety z rozmowy pamiętam tylko bardzo przyjemny zielony polarowy kocyk, którym mnie okryto oraz mięciutką, bialutką podusię do której przytuliłam policzek.
treści rozmowy nie pamiętam.
hm, mam nadzieję, że nie opowiadałam jakichś głupot.

opis endousg jest dość pomyślny.
wygląda na to, że chemioterapia przydusiła przerzuty i że w chwili obecnej mam raka tylko w żołądku.
pan doktor od endousg zakwalifikował wg TNM mojego skurwysyna jako ca T2 N00.
oby to była prawda.

nie cieszę się jednak z opisu, bo przed poprzednią majową operacją badania też zostały opisane pomyślnie, a podczas operacji okazało się, że skurwysyn skolonizował się we mnie niczym glony w nasłonecznionym zbiorniku wodnym.

***

tymczasem tuczę się na okoliczność nadchodzącej operancji.
dwa tygodnie temu, po czterech chemiach, ważyłam 49 kg, a dziś już całe 52 kg.
pamiętacie jak opisywałam optymalną dietę antyrakową?
zapomnijcie o niej!
teraz zmodyfikowałam koncepcję: żrę co dwie godziny kajzerkę (kalorie!) z majonezem i masłem (kalorie! kalorie!) i workiem jajek (białko!).
białko jest potrzebne, ponieważ - jak powiedziały mądre doktory - podczas operacji istnieje ryzyko odbiałczenia organizmu z powodu braku albuminy, dostarczam więc ją sobie białkiem kurzym.
a jak będzie jej za mało, to podadzą mi ją z Waszej krwi :)

jedliście kiedyś dzień w dzień po osiem - dziesięć jajek?
już do końca życia żadnej kurze nie dam rady spojrzeć prosto w oczy...

środa, 6 października 2010

[183]. krew dla mnie.

ludziska!!!
przede wszystkim wielkie DZIĘKUJĘ za wklejanie mojej prośby o krew na forach, na fejsiku itede.

jeśli zechcecie oddać krew dla mnie, możecie to zrobić w następujących miejscach:
1. w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa
albo w jego oddziałach:
http://www.rckik-warszawa.com.pl/index.php?oddzialy=1

2. w Wojskowym Instytucie Medycznym przy ulicy Szaserów, w punkcie krwiodawstwa (8.00-14.00) (głównym wejściem w prawo, koło kiosku inMedio myk-myk, hop-hop-hop po trzech schodkach i już jesteście).
UWAGA! w piątek 8 października na Szaserów punkt krwiodawstwa jest nieczynny.

przy oddawaniu krwi MUSICIE podać moje dane:
Joanna Sałyga
krew do operacji w dniu 15 października 2010, w WIM-ie ul. Szaserów
w Klinice Chirurgii Pierwszej.

kartkę z info że oddaliście krew MUSZĘ mieć, jak się okazuje, w ORYGINALE.
jeśli macie czas - zanieście tę kartkę do WIM-u na Szaserów, na IV piętro do BANKU KRWI.
jeśli nie macie czasu - napiszcie do mnie maila, odbiorę ją od Was.

operacja odbędzie 15/10.
14/10 o godzinie 7.00 idę się hospitalizować, więc MUSZĘ mieć zaświadczenia o oddanej dla mnie krwi MAKSYMALNIE do 13/10.

dziękuję za pomoc.

wtorek, 5 października 2010

[182]. 15 października.

- zrobimy to po bożemu - pan profesor łypnął na mnie okiem zza dystyngowanie sfatygowanych, drucianych okularów - rozetniemy od góry do dołu i usuniemy cały żołądek. jeśli się da.
zgodziłam się.

***

a teraz komunikat:

jeśli chcecie mi pomóc, proszę Was o oddanie krwi dla mnie.
nie ma znaczenia, jaką macie grupę.

procedura jest następująca:
1. jedziecie między 8.00 a 14.00, na czczo, do kliniki na Szaserów.
2. wchodzicie głównym wejściem w prawo - przy kawiarni, po trzech schodkach, jest punkt krwiodawstwa.
3. mówicie dla kogo chcecie oddać krew: podajecie moje IMIĘ i NAZWISKO oraz podajecie informację, gdzie będę operowana: PIERWSZA KLINIKA CHIRURGII.
4. dostajecie zaświadczenie o tym, że oddaliście krew.
- zaświadczenie niesiecie na IV piętro, do Banku Krwi
albo:
- skan/fotę zaświadczenia wysyłacie do mnie mailem
albo:
- umawiamy się na osobisty odbiór zaświadczenia.

zaświadczenie jest mi potrzebne żeby podczas przyjmowania się do szpitala (14 października) wykazać, że na poczet mojej operacji została zabezpieczona krew.
przy tak rozległej operacji jest więcej niż bardzo prawdopodobne, że będzie mi potrzebna.

proszę Was o pomoc.
z góry serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 4 października 2010

[181]. szczęście.

(...)
Jesteś szczęśliwa dzięki chorobie?
Zdecydowanie dzięki chorobie. Przed rakiem byłam osobą, która zawsze czegoś szukała, chciała więcej, ciągle gdzieś biegła. Nigdy do końca nie byłam zadowolona z siebie, z tego, co zrobiłam. Zupełnie nie potrafiłam się cieszyć ze zwykłego dnia. Gdyby nie choroba, dalej bym szukała szczęścia i prawdopodobnie nigdy bym go nie znalazła. Nauczyłam się żyć chwilą, być tu i teraz. Nie wyprzedzam czasu, nie zamartwiam się, co będzie.

Ale od sześciu lat żyjesz na krawędzi. Co jest w tym najtrudniejsze?
Właśnie to stałe życie na krawędzi. Chciałabym już mieć spokój, żeby ta choroba sobie poszła. Nie potrzebuję już tej krawędzi, żeby być szczęśliwą. Chociaż pamiętam kilka miesięcy w ubiegłym roku, kiedy zmiany w kościach i wątrobie się cofnęły, a ja nie do końca wiedziałam, jak żyć bez choroby. Bo wcześniej to rak organizował mi życie, z nim się budziłam i zasypiałam, musiałam walczyć, działać. Bez niego czułam jakiś brak. Jakby ten rak był mi potrzebny do życia. Żeby zauważyć, jak jest piękne, bo ulotne, bo może go jutro nie być...

A może tacy jesteśmy, że nie potrafimy do końca docenić życia, dopóki nie jest zagrożone?
Dzisiaj już jestem gotowa żyć bez tej krawędzi. To, przez co przeszłam, pozostanie we mnie na zawsze, pozwoli mi doceniać życie. Chcę cieszyć się z każdej drobnostki, każdej chwili spędzonej z Leonkiem. Nie chcę znowu biec na oślep, szukać czegoś gdzieś tam.
(...)


***

i obrazek z porannego maila od Niemęża.
tytuł maila: plany na najbliższy czas.


***

jak już się między wierszami zorientowaliście, właściwie zakończyłam konsultowanie się z profesorami i innymi docentami.
zdecydowałam.
jutro w nocy o siódmej rano stawiam się w klinice na ustalenie terminu operacji.

wybierając między dożywotnimi cyklicznymi chemioterapiami przerywanymi kontrolnymi tomografiami
a
próbą wycięcia żołądka (która wg mojego chemioterapeuty alias Ulubionego Doktora ma 10% szans powodzenia, na przeciwko mając 90% porażki, i-po-co-mi-to-pan-powiedział-ja-i-tak-wierzę-w-dziesięć-procent),
wybrałam.

***

podpisuję się pod słowami Magdy.
jestem szczęśliwa.

niedziela, 3 października 2010

[180]. przygotowywanie się.

rano Niemąż dwa regały na dobry początek porządków w pokoju Giancarla skręcił, a ja do wieczora układałam zabawki.
i tak nie dałam rady do końca ogarnąć tego pieprznika.
jeszcze na jutro mi zostało.
ała.

***

ogarniam co się da, jak się da.
na zakupach w Makro byliśmy, tony zgrzewek jedzenia kupiliśmy, żeby Niemąż miał co jeść gdy ja się oddalę na z góry upatrzoną pozycję.
bo planuję jak najszybciej położyć się do szpitala celem wycięcia żołądka.
trzymajcie kciuki żebym dała radę tak zakręcić profesorem, żebym mogła może już w najbliższy piątek się hospitalizować, coby mnie przygotowano do ukrojenia i żeby w następny poniedziałek mnie ukrojono.

i życzcie mi się żeby na Szaserów sala komercyjna się znalazła, bo nie mam ochoty leżeć w stadzie.
może to dziwne, ale okropnie wkurwia mnie leżenie z innymi chorymi.

sobota, 2 października 2010

[179]. rzeczywistość.

Synek wrócił od Tatusia.
dopadła Go tam rzeczywistość.

- a Tatuś mi powiedział, że nie pozwoliłaś jemu zabrać mnie do Danii, a on wymył nawet aktrosa, a ty zabroniłaś..
wytłumaczyłam.
że Tatuś Go oszukał.
że dzwoniłam i dopytywałam się, kiedy Go tam weźmie.
że tyle razy słyszałam: niczego nie obiecywałem, przestań Małego nakręcać, o jakim wyjeździe mówisz.
żałosne.

tak jak skłamał w sprawie nowych mebli dla Niego.
obiecał i nie kupił.
więc sama kupiłam, prosić się nie będę.

i leży w łóżeczku i płacze.
- globus mnie dopadł, to taka choroba, tłumaczyłaś mi, pamiętasz? to się dzieje jak ktoś jest zły na wszystko i wszystkich i niezadowolony. ja to dzisiaj przy śniadanku miałem. tatusia już nie było, bo pojechał w trasę, była tylko Babcia I.
buzia gnie się w podkówkę, oczy wypełniają się łzami - Babcia I. mnie zdenerwowała, wiesz? to chyba przez tego globusa, wiesz?
- zmuszała mnie do jedzenia, w kółko tylko zjedz parówkę i zjedz parówkę. tak się zdenerwowałem, że rzuciłem samochodzikiem i ten biały kabel mu się wyrwał.
- tylko nie bądź na mnie zła mamusiu.

no więc mówię, że nie, nie jestem zła.
i opowiadam, że jak dwa dni temu Wujeczek (Niemąż) mnie wnerwił, to tak majtnęłam kalkulatorem o ziemię, że aż zajęczały przyciski.
i już się śmieje.
ze mnie, z Wujeczka, który robi zabawne miny, gdy pokazuje, jak wyglądałby z kalkulatorem wbitym w czoło.

a mnie smutno.
że już Go dopadła rzeczywistość.
że już musi się z nią konfrontować.

szkoda, że mam takiej mocy żeby ominął dojrzewanie emocji; że nie mogę sprawić, żeby spokojnie przeszedł przez kształtowanie się uczuć.
że nie może bezboleśnie stać się nudnawym, zrównoważonym pięćdziesięciolatkiem.

piątek, 1 października 2010

[178]. międzynarodowy dzień uśmiechu.

z okazji tego pozytywnego święta przesyłam Wam wiele serdeczności i uśmiechów.
rakom i nierakom życzę mnóstwa życzliwości i uśmiechania się do siebie.
i żeby było prościej zdecydować się na uśmiechanie, polecam stronę http://piekielni.pl/- zapiski z życia wzięte rozmów pracowników z klientami.


moje ulubione rozmowy z tej strony:


- Dzień dobry. Czy ja zastałem męża?
- Niestety nie ma go.
- A kiedy wróci ?
- O panie... on na poligon pojechał. Nie wiadomo czy w ogóle wróci.


- Kiedy mogę zastać pana Mirosława?
- To nieważne, bo pan Mirosław nie podejmuje takich decyzji.
- Dlaczego?
- Bo w tej sprawie on musi konsultować się z lekarzem lub farmaceutą.


- Dzień dobry. Czy jest pan Jan?
- Nie ma mnie.


- Ile płaci pan miesięcznego abonamentu?
- 35 zł.
- (w tle) Nie kłam, ku*wa.


- Dzień dobry, czy ja mógłbym rozmawiać z panią Jolantą?
- Jolka, jakiś pan chce się z tobą zaprzyjaźnić.


- Dzień dobry. Zastałem pana Macieja?
- A nie wiem, spytam go.


- Dzień dobry, czy zastałem tatę?
- Nie.
- A kiedy tata będzie w domu?
- Za 6 lat.
- Czemu?
- Bo spalił dom i dostał wyrok.

czwartek, 30 września 2010

[177]. Wieliszew, Lublin.

dziś na rano pojechałam do Wieliszewa obejrzeć rumiane lico Ulubionego Doktora, po czym pojechałam do Lublina na konsultację do kolejnego onkologa chirurga, potencjalnego kandydata do wyrywania mi żołądka lub do ew. HIPEC-a.
tak oto mam do kolekcji kolejną opinię o moim skurwielu i o możliwościach rozwoju sytuacji.
muszę jeszcze się skonsultować z kilkoma lekarzami, żeby mieć jeszcze więcej opinii.
na razie jeszcze/nadal nie jestem w stanie wyrobić sobie zdania, co i jak powinnam zrobić.
mam za mało danych wejściowych, a za dużo jest zmiennych.
nie dopuszczam możliwości decyzyjnego faux-pas.

i spotkałam się ze znajomym.
i zabrał mnie na pyszny obiad.

***

dziś Dzień Chłopaka.
idę świętować!

środa, 29 września 2010

[176]. efekt sesji.

obrobione przez autorkę zdjęcia skopiowałam z łanfoto.net.
zabawne jest czytać komentarze pod nimi.
ludzie widzą na nich piękno, smutek.
a to rak żołądka, pszę państwa!

też byście tak wyglądali, gdybyście byli po operacji, po kilku chemiach i przed kolejną operacją.
tak.
życie w lęku jest nużące.




***

byłam dziś na kilku spotkaniach biznesowych (faktycznie powinnam je nazywać spotkania-mające-na-celu-zarobienie-kasy-o-ile-nie-pojawią-się-komplikacje-po-wyrwaniu-żołądka-który-nie-wiadomo-kiedy-zostanie-usunięty-ale-przecież-się-dogadamy-a-jak-podpiszemy-umowę-to-przecież-nie-mogę-umrzeć-bo-z-kim-państwo-przeprowadzą-ten-projekt-jeśli-nie-ze-mną).
na jednym z nich pan rozmówca tak się na mnie zagapił (w bardzo krótką sukieneczkę się oblekłam, a co, są plusy dodatnie choroby nowotworowej: szczupła jestem jak mało która, brzucha tłustego nie mam, hłe-hłe-hłe, bo mi sieć większą wycięto, a biust puszapem dorabiam), że aż oblał się herbatą.
poprosił, żebym nikomu nic nie mówiła.
no więc nic nie mówię.
tylko piszę.

(o pisaniu nic nie wspominał).

wtorek, 28 września 2010

[175]. pet ct - wynik.

ja to mam intuicję.
wiedziałam, kiedy wrócić do domu z regeneracyjnego wywczasu.

to było tak: pokręciłam się po mieście, pozałatwiałam wiele spraw (w tym - dziugnęłam się do morfologii - wyniki są lepsze od poprzednich, znaczy się - Mazury mi służą), wróciłam do rezydencji na obiad i... zadzwoniła panienka, że wynik do odebrania.
dawno mi tak dłonie nie drżały jak odbierałam kopertę z wynikiem.

***
podjęłam suwerenną decyzję o zakończeniu (jak na razie) chemioterapii.

do końca tego tygodnia w sprawie skurwiela zamierzam:
- zamknąć konsultacje z tęgimi łbami od onkologii, chemioterapii i chirurgii onkologicznej,
- określić termin wyrywania żołądka,
- powiadomić Was, co ustaliłam.
i nie szlochajcie, że nie będę się cysplatynować i tegafurować.
otóż muszę.
między ostatnią chemią a dniem operacji musi minąć przynajmniej kilka tygodni.
kontynuowanie chemioterapii oznaczałoby odsuwanie daty operacji.
oczywiście istnieje ryzyko, że w czasie, gdy będę bez chemii, skurwiel się rozszaleje, ale czymże byłoby życie bez ryzyka.
no risk, no fun.

a teraz wracam do prostytuowania się, czyli do pracy zarobkowo - koncepcyjnej.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga