(Harry Belafonte & Muppets -
Banana boat song)
***
jeśli istniałby jakiś kierunek studiów związany z bananami, niewątpliwie byłabym bliska profesury.
odkąd zaczęłam jeść po gastrektomii, banany (prócz sushi) stanowią absolutną bazę mojego żywienia.
w dużych sieciowych sklepach lepsze banany leżą na spodzie kartonu, na wierzchu są te zbyt dojrzałe.
w małych sklepach banany są przeważnie przejrzałe.
w sklepiku pod domem pani sklepowa, zanim powiemy sobie
dzień dobry, sięga bez słowa po kiść bananów.
pyszne są słonecznie żółte banany, bardzo długie i proste, o lśniącej, mięsistej skórce. koniecznie w temperaturze pokojowej.
dość dobre - średniej długości, o cienkiej, intensywnie żółtej, matowej skórce.
akceptowalne są te zielonkawe, krótkie (mają 1/2 długości tych pysznych, wzorcowych), wygięte w rogalik.
najgorsze - przejrzałe, z brązowymi plamami. robi mi się po nich słabo. a jeśli, na nieszczęście, są z lodówki, wówczas prócz słabo, robi mi się niedobrze.
do pochrupania lubię suszone banany w plasterkach.
na rozgrzewkę - banany z patelni, czyli burżujskie
banana flambée.
do picia - szejk z bananów, mleka sojowego, z odrobiną cynamonu i wanilii.
trzy, cztery banany dziennie
is a must.
jest też ponura strona częstych kontaktów z bananami.
jedwabny szal, bawełniane legginsy, wełniana spódnica - wszystko demokratycznie ufaflunione jest bananami.
bo zahamowałam i
ups! spadł kawałek banana na koszulę czy spodnie, a ja nie zauważyłam że.
bo rozmawiałam przez telefon i jednocześnie pisałam, a banana przytrzymywałam czołem/brodą/kolanem.
szwy bananów pękają z cichym
pssstryk! w torbie, zmiażdżone laptopem i segregatorem z dokumentami, a ich miąższ wdziera w papiery, przeciska się przez szczeliny, wkleja się w klawiaturę, zatyka porty USB.
brązowe, zasuszone skórki bananów ścielą się grubą warstwą w samochodzie.
zastanawiam się - biorąc pod uwagę niezłą skalę ich produkcji - czy można byłoby je jakoś zutylizować (prócz palenia ich zamiast dżointów).