poniedziałek, 29 października 2012

[916].


Joanna odeszła w poniedziałek 29 października. spodziewałem się tego, ale tęsknota i tak jest dojmująca. życzę każdemu, żeby doświadczył takiej miłości, zaufania i przyjaźni.
Piotr

czy Tobie przydała się Chustka?

...

sobota, 20 października 2012

[915].

czy ktoś z Was tuczył się/podkręcał apetyt Megalią?
nie mam problemów z apetytem, ale radzą mi ludziska spróbować Megalii, żeby żreć więcej, masy nabrać i mieć co zrzucać podczas brania chemii w żyłę.
hm?

piątek, 19 października 2012

[914].

ha!
rozmawiamy.
w trójkę u Babci B.
zaznaczam: w trójkę! bez mediatora!
początek był fatalny - Syn postanowił zabrać głos, co się nie spodobało.
(- od decydowania o tobie jestem ja z mamą.
- oooo, ładne rzeczy. a ja?! a ja?! a ja to niby kto? ja nie mam prawa nic powiedzieć, co ja chcę dla siebie? - i łuup!! drzwiami.
wybiegł z pokoju.
stęknęła futryna.

tłumaczę.
- nie tak Go wychowujemy.
my Go słuchamy, ma prawo głosu.
jest pełnoprawnym członkiem rodziny.
jak każde z nas ma prawo wyrazić swoją opinię
.

wrócił.
scenografia nadal ta sama. bohaterowie - też.
znalezione w sieci
leżę w pościeli, Syn przemierza marszowym krokiem sypialnię, on siedzi na krześle obgryzając pazury.
- a może jutro ze mną psa wybierzesz? - pyta.
- nie! to był pomysł mamy. pieska chcę wybrać i kupić z mamą.
- a jaki ma być ten piesek? pamiętaj, nie może być duży, bo twój nowy pokój nie jest tak duży jak ten co masz teraz. - mówi.
- powiedziałem już! piesek ma mi mamę przypominać.
ma być nieduży, ma do mamy być podobny i chcę go wybrać z mamą. - dostrzegam narastającą determinację, dolna warga drży coraz mocniej.
- czy to znaczy, że chcesz pudla w okularach? - pytam z głupia frant.
parsknięcie.
udało się.
rozśmieszony.

czwartek, 18 października 2012

[913].

pan doktor wygląda.
ma okulary, koszulę ralfalorena i wiarygodnie serdeczny uśmiech.
pan doktor jest specjalistą - praktykiem, potrafi dostosować się do pacjenta.
jestem energiczna i bezpośrednia, on więc też.
pytanie - odpowiedź - pytanie - odpowiedź.
punkt - gem - set - mecz.
ząb - zupa - dąb - dupa.

- proszę pani, hipertermia stanowi przede wszystkim dodatek do właściwego leczenia chemioterapią.
och, oczywiście, gdybym w nią nie wierzył, wcale bym jej nie proponował i nie stosował.

trzeba ogrzać i polać po całości.
u pani nie da rady bez ponoszenia ryzyka.
tyle operacji było.
duże dawki naświetlań pani przyjęła.

bałbym się perforacji.
i z tego samego powodu nie odważyłbym się na chemioterapię doustną.
chemia dootrzewnowa też nie wchodzi w grę - wydaje się, że jednak za mało ma pani płynu w otrzewnej.
proszę mnie źle nie zrozumieć, ja wcale się pani nie pozbywam.


***

na drzewie algorytmu mojego leczenia nie ma wierzchołków końcowych.
przeważają zamknięte i wykluczające się możliwości.
chciałoby się powiedzieć - jesień jest, co się więc dziwić - liści nie ma.
ale nie żywię do nikogo żalu ni pretensji.
wybierałam sama, wybierałam najlepiej jak umiałam.
mimo braku znajomości zasad, mimo świadomości czekającej mnie przegranej, dokonywałam, dokonuję, wyborów najlepiej jak potrafię. a przynajmniej - staram się.
wszystko to nie byłoby możliwe, gdyby nie całkowite oddanie i zaufanie Niemęża i Babci B.
dzięki Nim czas choroby stanowi najwspanialsze chwile mojego życia.
pławię się w miłości.

powtórzę więc raz jeszcze: chwilo, trwaj.

środa, 17 października 2012

[912].

- bo tak właśnie jest w świetle obowiązującego prawa.

nie umiem Ci tego inaczej wyjaśnić.
nie przechodzi mi przez gardło, że to będzie dla Twojego dobra.
nie dostrzegam korzyści w takim rozwiązaniu.
ani w rewolucjonizowaniu życia jednym ruchem - takie historie to tylko u fryzjera: cięcie i od razu lepiej.
jestem zdania, że powinieneś przechodzić przez moją śmierć stopniowo.
to nieludzkie, żeby do jednej traumy dokładać drugą - związaną ze zmianą środowiska.
... środowiska, które znasz tylko od święta.

czuję się winna.
powinnam nauczyć Cię jeszcze tylu rzeczy.
kto Ci będzie obcinał paznokcie?
kto przypilnuje mycia zębów po każdym posiłku?
mycia i wycierania rąk i siusiaka po sikaniu?

kiedy myślę, jaką szkołę życia za chwilę dostaniesz, sztywnieję z przerażenia.
koniec z codziennym śniadaniem - koniecznie takim, jakie lubisz. nie dostaniesz już ulubionych parówek ani ulubionego żółtego sera.
koniec z paluchem serowym i piciem do szkoły według Twojego wyboru.
koniec z codziennie świeżymi majtkami i skarpetkami, ubraniem nagrzanym na kaloryferze.
czy ktoś Ci codziennie pomoże w odrabianiu lekcji? pakowaniu plecaka?
kto zawiezie na czas do szkoły?
kto utuli do snu, gdy kołdra będzie wyglądała jak groźna muchołapka?
kto obetrze łzy i ich nie wyśmieje?
kto cierpliwie wyjaśni raz jeszcze, jak się wiąże sznurowadła?

Synku, nie przechodzi mi przez gardło, że to będzie dla Twojego dobra.
takie jest prawo, a ja - bezsilna.

wtorek, 16 października 2012

[911].

jakoś tak dziś przypomniało mi się.

latem Babcia B. zainwestowała w Niemęża kupując Mu kosę.
nie, nie nóż do wbijania pod żebro w ciemnym kącie, celem osiągnięcia szybkich korzyści materialnych lub/oraz satysfakcji moralnej, tylko taką jak u Chełmońskiego czy Reymonta.
taką, którą kosi się zboże, a ściśnięte przewiąsłem snopki ustawia się w mondle.
Niemąż, po bezkrwawym zamontowaniu klingi na drzewcu, zapragnął zostać najbardziej profesjonalnym kosiarzem - a może nawet, kto wie, kosynierem w okolicy - skonsultował się więc z internetem w kwestii właściwej postawy chłop - kosa.
wizualizowanie poniższej porady za każdym razem doprowadza mnie do spazmów głupiego chichotu.
pisownię zostawiłam oryginalną.

(...)
Wyobraź sobie że jesteś osią zegara a twoimi wskazówkami jest kosa. Błyskawicznie cofając się w czasie zatocz szeroki łuk od godziny 15 do 9-tej wyginajac przy tym lewa ręke tak jak miałbyś napastnikowi wybić zęby łokciem, natomiast prawą ręką utrzymuj stabilizowane pochylenie pomocne również do tego gdyby naprzykład wpadły Ci kluczyki od auta do muszli klozetowej.
(...)

***

donoszę uprzejmie, że białko, hemoglobina i potas są już w normie.
teraz nad sodem pracuję - dożylnie kroplówkami oraz dopaszczowo, obficie soląc zupki.
ból opanowany został solidną dawką Matrifenu, a w razie bólu przebijającego mam Instanyl.
gdyby nie kilka niedogodności fizjologiczno - anatomicznych, gdyby nie ogólna słabosilność, odbicie w lustrze oraz spadające z tyłka spodnie, uznałabym siebie za całkiem zdrową.

poniedziałek, 15 października 2012

[910].

(ktoś tu, nomen omen, pisał o zielniku?)

Syn wrócił ze spaceru z Niemężem - zbierał rośliny do zielnika.
teraz odrabia pod okiem Babci B. lekcje, ale wiem, że co i rusz strzyże uchem, czy już się obudziłam.
a ja właśnie się obudziłam i wolłam - chodź do mnie, teraz ze mną poodrabiasz lekcje.
- mamusia! mamusia! moja mamusia się obudziła! - sądząc po uderzeniach, biegnie do mnie zwierzątko niesione kilkunastoma raciczkami.
- wskakuj do łóżka, opowiadaj, co słychać - zapraszam.
po opowiedzeniu, dlaczego pani od angielskiego była dziś naprawdę wściekła, co nawyrabiał Piotrek, ten-Piotrek-co-rozrabia-ale-nie-ten-cichutki-tylko-ten-drugi-wiesz-który, raptem słyszę:
- a ja kupię taki malutki sejfik i jak umrzesz i będziesz już sproszkowana, to zabiorę trochę tego proszku do mojego sejfiku.
- a po co, Syneczku?
- żeby mieć ciebie na zawsze przy sobie. a jak będą tam twoje włoski, też je wezmę do głaskania. i jakby można było, to twój zapach i dotyk też tam schowam. będziesz zawsze ze mną i jak będę chciał, to będę sobie otwierał mój sejfik i będę bliżej ciebie.
- dam Ci do przytulania mojego Adolfa, chcesz? - Adolf jest poduszko-maskotką; imię pochodzi od jej specyficznej miny.
deal done.
sądząc po minie Syn jest zadowolony.
pobiegł po zeszyty do sprawdzenia.

***

wieczorem wpada na buziaka przed snem.
stojąca lampa koronka - kryształy - francja - elegancja funguje za stojak kroplówki.
- mamusiu, jeśli martwisz się kroplówką, to się nią nie martw.
zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, kontynuuje - bo to tylko kroplówka, a najważniejsze jest, że jeszcze żyjesz!

***

Syneczku,
notuję szczegóły dnia codziennego.
liczę, że czytając je, łatwiej będzie Ci przywołać i osadzić w czasie poważniejsze rozmowy - takie, o których nie sposób otwarcie pisać na blogu.
na przykład naszą dzisiejszą pościelową nocną rozmowę o przemijaniu.
o tym, że nie chcesz rosnąć.
o tym, że chciałbyś mieć mnie zawsze przy sobie.
o tym, że martwisz się, co z Tobą będzie, gdy mnie zabraknie.

Syneczku,
udzieliłam Ci odpowiedzi - nie wiem, czy trafnych, ale szczerych.
nie powiedziałam Ci tylko że:
- ja też nie chcę "rosnąć",
- też chciałabym mieć Ciebie zawsze przy sobie,
- też martwię się, co z Tobą będzie, gdy mnie zabraknie.

niedziela, 14 października 2012

[909].

dziś popołudniu Syn był u szkolnego kolegi.
wrócił dumny i szczęśliwy: prócz wspólnej zabawy w domu, byli  s a m i  (pod opieką starszego brata kolegi) na placu zabaw.
haa! witaj, samodzielności!

***

nabieram wprawy w chorowaniu.
prócz lekarstw obrastam w osprzęt i doświadczenie.
i smutek.
bezbrzeżny smutek.
przerażają mnie jednokierunkowość drogi i tempo podróży.
niezachodząca apoptoza rozsadza ciało.
i duszę.

patrzę na Syna i chce mi się wyć.
polewam Go prysznicem, On opowiada bajkę o Szalonym Ptaku Emu i Małym Dzielnym Maczku.
- koniec mycia się, wycieraj się - podaję ręcznik, zakręcam kurek prysznica.
- a możesz jeszcze popolewać mnie wodą po ciałku? to takie przyjemne...
- mogę, jeśli tylko masz ochotę.
- a dla Ciebie nie będzie to strata czasu? - pyta uprzejmie.
- jasne, że nie, Syneczku... - potworna gula dławi gardło, ledwo wstrzymuję łzy.

kochanie, nie wiem, ile razy jeszcze dam radę wstać z łóżka, by Ci towarzyszyć w myciu się, podać ręcznik, ogrzać na kaloryferze piżamkę.
ale wiem, że nigdy nikt nie zrobi tego tak jak ja.
nikt tak jak ja nie umyje Ci plecków, nie nałoży pasty na szczotkę, nie poprawi rękawów koszulki.
nikt tak jak ja nie okryje kołderką, nie wycałuje i nie wyprzytula przed snem.
nikt.
nikt.
nikt.
więc póki jestem, póki mogę, zrobię co zechcesz.
to nie jest strata czasu, jasne, że nie, Syneczku...

sobota, 13 października 2012

[908].

po odebraniu Syna ze szkoły - zważywszy na piękne okoliczności przyrody,



wybraliśmy się na wycieczkę.


Kazimierz jak zwykle nie zawiódł.


zrobiliśmy przegląd suwenirów na rynku.


potem przeszliśmy się nad Wisłę,


a następnie poszliśmy zjeść obiadokolację.


i wróciliśmy.

piątek, 12 października 2012

[907].

za mną siedem dłuższych lub krótszych hospitalizacji, a Giancarlo nigdy nie odwiedził mnie w szpitalu.
Niemąż powtarza, że nie potrafi wyjaśnić Giancarlowi dlaczego tak robię, skoro Syn bardzo chciałby.
mówi mi, że pókim tutaj, należy się słowo matczynych wyjaśnień, bo Niemąż ich nie ma.
jestem przeciwna, ot co.
lub, jak mawia Syn - nie i już! wuwuwu kropka pe-el dot kom!

dygresja.
bez wątpienia Voldemort - gdyby umiał, prócz wrzasków, rozmawiać ze mną - podzieliłby wątpliwość Niemęża.
wszakże wypożyczył kiedyś Syna wizytować Babcię I. po zabiegu w szpitalu.
co więcej - chciał nawet zabrać na pogrzeb Prababci Elemelkowej, gdzie więź między nimi taka, że Giancarlo nie zna imienia Prababci (ksywa Elemelek pochodzi stąd, iż gdyż Voldemort opowiadał Synowi bojącemu się przycupniętej w ciemnym kącie starowince, jakoby Prababcia lubiła czytywać bajeczkę o tymże wróbelku).
reasumując kwestię szpitalną, oto 3:0, czyli czy do zera.
panowie - być może kierowani chrześcijańskim chorych nawiedzać na tak, pani - nie.
koniec dygresji.

otóż
Drogi Syneczku,
uważam, że szpital nie jest stosownym miejscem dla pięcioletnich czy siedmioletnich robaczków.
tym bardziej niestosowne dla Twojej grupy wiekowej są odwiedziny na oddziałach chirurgiczno - onkologicznych.
po wielokrotnym dokonaniu bilansu zysków i strat (ja też za Tobą bardzo tęsknię!) doszłam do wniosku, że lepiej jest, byś tęsknił przez telefon, niż patrzył na moje uprzedmiotowienie w okablowaniu. ale przede wszystkim nie chcę, byś dostrzegł bezradność, strach przed nieuchronnym, beznadzieję.
wolę zostać w Twoich wspomnieniach w wersji domowej.
w półmroku, z muzyką w tle, w kolorowej pościeli, z wałkopoduszką - żyrafką na ramionach, z Viledą umoszczoną na kolanach.
mama domowa.
mama kibicująca Twojemu graniu na iksboksie, poganiająca Cię do obiadu, lekcji czy kąpieli.
taka prawie "normalna" mama.

czwartek, 11 października 2012

[906].


***

mała miseczka ryżu.
trzy czwarte mozzarelli z bazylią, średni pomidor bez skórki, jajo w szklance.
trzy frytki, kotlet - czyt.: kotlecik - z piersi drobiowej, plamka keczapu dla dzieci, dwa plastry pomidora malinowego.
nieduży kawałek szarlotki na kruchym cieście.
kubek kisielu poziomkowego.
siedem kubków herbaty.
że nie wspomnę o worku obowiązkowych tabletek oraz fakultatywnych suplementów.

***

obiad popełniłam.
Giancarlo pomagał przy smażeniu kotletów - mamo, jak ja uwielbiam twoje kotleciki! mamo, ja przepadam za przygotowywaniem jedzenia z tobą!
oczywiście od razu rozpłynęłam się w zachwycie i pogrążyłam w niemocy.

co więcej?
otóż wysiedziałam przy stole podczas wspólnego posiłku, co zostało zauważone i docenione przez moich Panów.
mimo sprzeciwów Niemęża zmyłam obiadowe statki.
a potem dziecię odmeldowało się do odrabiania lekcji, a my posiedzieli przy deserze.

ha! takie są efekty krwi toczenia!

środa, 10 października 2012

[905].


jeszcze tylko pani pielęgniarka wyjmie mi wenflon i wracam do domku!

***

dzień w dzień stajemy przed dramatycznym pytaniem co jest zadane.
nie pomaga prośba, groźba, odwoływanie się do rozsądku, kuszenie łapówkami, łaskotanie ambicji, szarpanie sumieniem.
nul, nic, zero.
czasem pamięta, czasem nie pamięta.
czasem zaznaczy samoprzylepną karteczką, czasem zakreśli ołówkiem.
czasem.
a czasem - nie.
wczoraj przerósł sam siebie.

jedziemy na obiad do Babci B.
- a tego to wam nawet nie mówiłem - kontynuuje relację z bieżących szkolnych wydarzeń Syn. mnie staje serce i sierść na grzbiecie - żeby dostać piątkę, trzeba było przynieść liść octowca, a plusa stawiała pani za znalezienie i wydrukowanie zdjęcia octowca z internetu.
- czy to znaczy, że dostałeś dwóję, bo niczego nie przyniosłeś? dlaczego nam nie powiedziałeś o zadanej pracy? czuję podnoszące się ciśnienie, zaraz dostanę herz-klekotek, ratunku, ludzie, czymajcie mnie.
- bo to było tylko dla chętnych, nie było konieczne - z godnością odpowiada Syn i spokojnie zmienia temat - a co będzie u Babci na obiadek? bo jestem baaardzo głodny.
a ja
jestem
zdumiona, skonfundowana,
więc
furda z obiadkiem!
chcę szczegółów o octowcu!
- a Ty nie chciałeś - niewielkim kosztem - dostać piątki? - wyduszam z siebie nieśmiałe pytanie.
- nie, a po co? - Syn łypie na nas podejrzliwym spojrzeniem, by po chwili uzupełnić wyjaśnienia - mnie wystarczają te oceny, które dostaję.
acha.
no jasne, to przecież logiczne.

wtorek, 9 października 2012

[904].

dotarło do mnie.
w y r a ź n i e.












***

i skończył się optymizm.

poniedziałek, 8 października 2012

[903].

oddalam się do szpitala,
bo hemoglobina znowu spadła poniżej 9.

***

zastanawiam kim są osoby, które oddały mi część siebie.
stałam się częścią ich.

fajnie byłoby móc podziękować osobiście.

niedziela, 7 października 2012

[902].

dziś spałam do 12.30.
pojechaliśmy na niedzielny obiad u Babci B., gdzie zamiast jeść, spałam od 16.30 do 18.30.
a teraz jest 23.00 a ja ziewam tak przeraźliwie, że górna warga zachodzi mi na czoło.

***

wieczorem przybyła Lumpiata.
prawda to znana, iż świat jest bardzo mały - okazało się, że mamy wspólnych znajomych.
i tak dziś Lumpiata wcieliła się w rolę kuriera: przywiozła - z zagranicznych wojaży mojego kolegi ze studiów - kilka włoskich żurnali.
(Maćku, grazie mille!)

leżę więc ozdobnie w pościeli, popijam herbatę z imbirem i przeglądam modę w czasopismach.
złapałam się na tym, że prócz paczania na ciuchy podoba mi się/nie podoba analizuję ich aspekt praktyczny: dałoby się schować worki/nie dałoby się.

***

dziś znowu prawy worek przestał odbierać mocz.
po półgodzinnym międleniu moczokabelka i terroryzowaniu spojrzeniem pustego worka, zdecydowałam się zadzwonić do urologa, który zakładał dreny.
ledwo przystawiłam słuchawkę do ucha, zanim jeszcze zdążyłam się przedstawić, w worku już było 100 ml; pod koniec rozmowy - 300 ml.

ewidentnie nerka przeraziła się ewentualnego ponownego kontaktu z panem doktorem.

sobota, 6 października 2012

[901].

byliśmy dziś na grzybach.
z trudem przychodzi mi schylanie się, więc panowie wyręczali mnie.

***

na obiadokolację upiekłam dwukilogramową kaczkę z jabłkami i majerankiem.
musiała smakować, bo cała znikła.

***

dziś zaczęłam czytanie z Synem kolejnej szkolnej lektury - Z przygód krasnala Hałabały.
poprzednią lekturę - Jacka, Wacka i Pankracka przeczytał sam, po cichu, właściwie za jednym posiedzeniem.
tym razem wymyśliłam sobie, że chcę razem z Nim czytać, by Go nauczyć odpowiedniej dykcji - intonacji, pauz itd.
kiedy tłumaczę Mu, co stanowi cel wspólnego czytania, robi wielkie oczy i mówi: ale mamo, pani tego nie wymaga, albo: ale mamo, u nas są dzieci, które w ogóle słabo czytają.

straszne to.
obserwuję, jak szkoła stopniowo zabija w Nim ciekawość, jak równanie do przeciętnych jest wystarczające, jak wykonanie minimum zaspokaja ambicje.

***

nadal jestem nieprawdopodobnie senna.
staram się jednak w dzień nie sypiać. w efekcie, wieczorem, gdy jest pora na pisanie posta, zasypiam na klawiaturze.

piątek, 5 października 2012

[900].

z okazji okrągłego wpisu,
chciałam się dowiedzieć,
o czym
najbardziej lubicie czytać na blogasiu,
a co za tym idzie -
o czym chcielibyście,
żebym
pisała
częściej.

hm?

czwartek, 4 października 2012

[899].

senność nie mija.
powiedziałabym - wręcz odwrotnie.
wczoraj/dziś przespałam ciurkiem od 23.00 do 15.00.
deprymujące to - przykładam głowę do poduchy i od razu zasypiam.

środa, 3 października 2012

[898].

alejestemśpiącaponowychplastrach...

wtorek, 2 października 2012

[897].

szczenięciem będąc, uwielbiałam spać we flanelowych piżamach (a w lato - w milanezowych - czy ktoś jeszcze pamięta, jaki to był przytulaśny materiał?).
nigdy nie lubiłam spania w sukienusiach, bo podjeżdżając pod pachy, zawsze zawijają się na plecach w obwarzany.
od studiów do czasu uzyskania kumatości przez Giancarla, spałam nago albo w samym tiszercie.

przygoda z rakiem, ściśle związana z noclegami w szpitalu, otworzyła nowy rozdział w strojach nocnych.
i tak oto, niczym w senniku egipskim, z mojego doświadczenia wynika, iż:
- koszulka na ramiączka - zmarzną ci ramiona i łokcie
- koszulka z krótkim rękawkiem - zmarzną ci łokcie
- tiszert z długim rękawem - unikniesz przeziębienia, ale rękaw nie może być obcisły, bo pielęgniarka najpierw powie ci co myśli, a następnie nie założy/nie da rady dostać się do wenflonu; że nie wspomnę o pomiarze ciśnienia czy temperatury
- spodnie z mocną gumą w pasie - gwarantowane dodatkowe emocje, ból i łzy - szczególnie po operacji w obrębie jamy brzusznej
- krótka koszula nocna - zapewniona bolesna rolada pod pachami i na plecach
- długa koszula nocna - zaplączesz się o jej falbany, stojak od kroplówek oraz własne nogi podczas prób skorzystania z basenu.

***

pozostańmy w temacie piżam.
otóż popołudniowym wieczorem Niemąż zabrał nas na wycieczkę do wielkiego sklepu, gdzie znalazłam cudnej urody flanelową piżamę, która z daleka wołała do mnie - twojam, twojam, a którą, w związku z tym, niniejszym prezentuję:

to moja pierwsza flanelowa piżama od czasów dziecięcych.
(tak, wiem, że ubrania ze sklepu najpierw się pierze, potem zakłada, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać).
ależ ta piżamka jest przyjemna!
chyba będę w niej chodzić również w dzień.

poniedziałek, 1 października 2012

[896].

przeczytałam Wasze opinie odnośnie Agaty Kowalskiej, która w TOK FM poprowadziła rozmowę z nami na podstawie artykułu z Wysokich Obcasów i, powiem szczerze, zaskoczyliście mnie.
w trakcie spotkania w studiu radiowym (prócz kilkukrotnego przekręcenia nazwiska, co stanowi oczywistą niezręczność) nie miałam wrażenia braku kompetencji prowadzącej.
uznałam, że celowo obrała konwencję rozmawiania w sposób prosty, graniczący z naiwnością.
a tu, proszę, Czytacze zobaczyli sprawę całkiem inaczej.
ciekawe.

***

jeśli chodzi o odrabianie lekcji za dzieci, jestem zdecydowanie przeciwna.
być może dlatego, że mnie nigdy Rodzice nie wyręczyli - nie mam więc wzorca do kontynuowania.

pamiętam jednak uczucie żalu, który miałam do Nich za brak pomagania.
pamiętam jak w podstawówce, dzieci, rozpromienione i dumne, przynosiły np. na ZPT (Zajęcia Praktyczno-Techniczne - pamiętacie?) piękne, prawie gotowe karmniki dla ptaków, a ja z mozołem
trudziłam się, by przyciąć kawałek dykty na podłogę, albo by połączyć podłogę z dachem.
o tak, tak było... dzieci szlifowały papierem ściernym drzazgi, ja - biedziłam się nad wbiciem gwoździa w rozszczepiającą się konstrukcję.
z tego też powodu czasami trochę pomagam. On koloruje kolejne obrazki na angielski, ja - z Nim.

swoją drogą niezbyt rozumiem, jaki jest cel - w nauce angielskiego - taka mnogość obrazków do pokolorowania.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga