nie miałam dziś dobrego dnia.
zaczął się przed szóstą rano waleniem do drzwi.
- policja? - wymamrotał przez sen Niemąż.
było to dość prawdopodobne - ostatnio byli u nas policjanci na okoliczność kolejnego nieudanego wieszania się syna sąsiadki.
poszłam sprawdzić.
jednak nie, to nie policja, to sąsiad z dołu przyszedł, bo według dziwnego klucza wybrał mnie, żebym z nim poszła do sąsiada obok, żeby tamten zechciał mu otworzyć puste mieszkanie sąsiadki, do której ten ów kluczami dysponuje, albowiem gdyż mieszkanie sąsiada zostało zalane przez tę właśnie nieobecną, bo zmarłą, sąsiadkę.
- pani Asiu, pani pójdzie ze mną do Stasia żeby otworzył mieszkanie Lodzi, bo mnie zalała. - poprosił wczorajszym głosem sąsiad i dmuchnął mi dymem z peta w oko.
stęknęłam coś że mi zimno i wymiksowałam się.
wróciłam spać.
wstałam o ósmej.
zjadłam obfite śniadanie (tuczę się, czwarta chemia na horyzoncie).
umówiłam się na tomografię (podsumowującą skuteczność dotychczasowych trzech chemioterapii).
dżdż dżdżył.
wróciłam spać.
obudziłam się, bo zadzwonił telefon.
była już czternasta.
to zapowiedział telefonicznie nawiedzenie mnie brat wujeczny, zwany również Bogiem alias Dziedzicem-Panem-Na-Włościach.
przybył.
ugościłam ciastem i herbatą.
z perspektywy doświadczenia - jest starszy ode mnie o siedem lat - udzielił mi szeregu niezrozumiałych wskazówek życiowych.
na wszelki wypadek zrewanżowałam się tym samym.
ponadto powiedział że jest przeziębiony, ale - cytuję - to żadna bakteria i że mnie nie zarazi.
odpowiedziałam coś o moim braku odporności i ryzyku.
poszedł.
zadzwoniła Babcia B. z wielkimi wiadomościami:
- po pierwsze - że w ogródku po raz pierwszy odkąd Babcia pamięta wyrosły grzyby kurki;
- po drugie - dziewięćdziesięciojednoletnia sąsiadka, pani Zofia, odwiedziła Babcię w nowiutkiej, nieśmiganej peruce, żeby się dopytać, czy młodziej wygląda.
z peruką wiąże się następująca historia:
odkąd pamiętam pani Zofia chodzi w peruce.
jakieś siedem lat temu jej peruka była już tak fatalnie zniszczona, że pani Zofia zakładała na nią chusteczkę, żeby lepiej się prezentować.
w tamtym czasie mieszkałam z ojcem Syna, który wtedy trochę bawił się w handlowanie perukami.
jedną z nich, tę w odpowiednim kolorze i stylu, zapakowałam w kopertę bąbelkową i wysłałam anonimowo pani Zofii.
taka akcja w stylu Amelie Poulain.
Babcia B. powiązała fakty i domyśliła się, kto pani Zofii przesłał perukę.
a pani sąsiadka, przez te wszystkie lata nie nosiła jej; dziś zaś założyła i wystrojona w tę śliczną perukę, znowu usiłowała dopytać się Babci B, kto jej zrobił tak wspaniały prezent.
***
wieczorem Synek powiedział, że chce żeby było jak dawniej - i w płacz.
tuliłam, pocieszałam, głaskałam, a z pięknych ciemnozielonych oczu leciały łzy, z noska kapał smutny gil, rozpaczliwie drżały usta, tak dokładnie wykrojone jak mamine - ma być jak dawniej - powtarzał rozżalony - masz już nie mieć tego raka, masz być zdrowa, masz przestać źle się czuć od chemii, masz jak dawniej dużo się ze mną bawić.
ma być jak dawniej, rozumiesz mamusiu? rozumiesz?
i ja zaczęłam płakać.
i tak płakaliśmy obydwoje.
On za tym, co było.
ja nad tym, co będzie.
12 lat temu
och, Joasiu z Syneczkiem. Poplakuje z Wami.
OdpowiedzUsuńMoze jutro bedzie lepiej...
Po pierwsze primo, ściskam Cię za odnóża przednie (za tylnie, szczególnie w górnym ich odcinku, rzekomo nie wiedzieć czemu, nie wypada).
OdpowiedzUsuńPo drugie primo, nie było mi dane zapoznać się bliżej z kolegą PoAśkiem (słowotwórstwo pochodne od PoTomka), a zaiste godnie się prezentuje. Końgratulejszynsz.
Po czwarte primo, krasnoludek Poulian pozdrawia z Singapuru, tratata...
Po trzecie primo, po trzecie... po trzecie, to tęskni mi się za Tobą, za Twoimi tekstami, i w ogóle za całokształtem.
Tęskni mi się bardziej niżbym kiedykolwiek przypuszczał, (nie w tym sensie :P..., lecz w takim ogólnoludzkim, tudzież rodzinnym (?)), chociażem, jak wiadomo "nie rodzina". I na tyle, na ile moja nieempatyczna, pozbawiona współczułków dusza pozwala, jestem z Tobą.
Aniaha> chliiip, chliiip!
OdpowiedzUsuńTmk> też ściskam, rodzinnie, nie rodzinnie, ścisk-ścisk :)
i miło mi, że się za mną tęskni, chociaż niezbyt wiem, jak to możliwe.
Tak, jak Twój blog, dziś mnie poruszył antyrakowy dekalog Krzysztofa Krauzego: http://wyborcza.pl/1,91002,8339503,Antyrakowy_dekalog_Krzysztofa_Krauzego.html
OdpowiedzUsuńtak, czytałam, czytałam.
OdpowiedzUsuńto skutki demokracji - każdy może mieć swojego raka:
ja, Nergal, Krauze, Kolberger, Kylie Minogue, Nasierowska...
wielkie losowanie trwa.
Uważam, że znani robią dobrą robotę, odczarowują chorobę, mówiąc o niej. Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia, bo nie lecę do lekarza dopiero, jak ktoś znany opowie swoją historię. Ale widocznie, że inni potrzebują dopiero takiego bodźca. Swoją drogą w dzisiejszej papierowej wersji Wyborcza odczarowuje raka jąder, poświęcając mu obszerny artykuł, opisując historię zwykłego cżłowieka.
OdpowiedzUsuńEch na kogo padnie na tego bec...
OdpowiedzUsuńCzegoz by czlowiek nie dal, zeby tylko jego dzieci byly szczesliwe.