poniedziałek, 31 października 2011

[560].

(Selah Sue - Crazy vibes)

***

siostra Wujka Festera oczekuje na krwisty befsztyk.

pająk. na głowie przysiadł pająk.

byliśmy dziś na imprezie helołinowej.
Syn zbierał, wraz z pozostałym szesnaściorgiem (!) dzieci, cukierki po wsi.
a ja wyglądałam stosownie - co na powyższych zdjęciach utrwaliła Lumpiata.
tak, wiem: helołin jest równie głupie jak walentynki.
i co z tego.
Syn był zachwycony.

niedziela, 30 października 2011

[559].



(Sitti - Kung di ring lang ikaw)
ikona bossanovy filipińskiej!

***

dostaliśmy od Ingrid zestaw helołinowy do dyni zdobienia (wielkie DZIĘKUJEMY!).
Giancarlo oszalał z zachwytu nad szablonem dyniokota.
Babcia B. dynię zakupiła, a następnie grupowo żeśmy do pracy przystąpili.





sobota, 29 października 2011

[558].


(Elvis Presley & Ann Margret - The lady loves me, z filmu Viva Las Vegas )
uroczo złośliwy tekst piosenki.

***

byliśmy dziś na Łódź Design.
a potem - u przyjaciół na kolacji.




piątek, 28 października 2011

[557].

(Dolores O'Riordan - Ordinary day)

***

byłam, wróciłam, jestem.

zajrzałam przez ramię panu technikowi - tomografiście.
rakelcia przygarbiona.
oko ma smutne, przestraszone.
odnóżami rusza niemrawo.
twierdzi, że jeśli chodzi o rozwaloną wątrobę i hiperbilirubinemię, to wina chemioterapii.
że ona, że jakże, że skądże, że ten wielki naczyniak na wątrobie to nie jej sprawka.
że jej ciężko, że ją męczę, prosi o litość, że chciałaby żyć, że nie ma warunków, bo wodobrzusze prawie się wycofało.

to tyle, co udało mi się ustalić robiąc kocie oko do pana technika.
(dodatkowo Giancarlo przekupił go dwoma ciasteczkami).

streszczając:
postępu choroby pan technik nie zauważył.
dostrzegł wycofanie oraz zatrzymanie raka.
3 listopada zostanie sporządzony szczegółowy opis lekarski, z porównaniem do poprzedniej tomografii.

jeśli prawdą jest, co pan technik na szybko wypatrzył, znaczyłoby to, że japońskie tabletki nadal na rakelcię działają.

***

dziś imieniny mojego Ojca.
Ojciec nienawidził obchodzenia jakichkolwiek uroczystości.
ale kochał jeść.
nie pojadę więc do Niego na cmentarz.
zeżrę za to ile tylko dam radę.

buon onomastico, papà.

czwartek, 27 października 2011

[556].

(Peter Green - Just for you)
do tego utworu wypadałoby zapalić blanta.
z powodu niepalenia i niemania, idę upiec ciasteczka.

***

no i stało się.
wymiękłam.
bo niestety, nie jestem jak Eksżona Voldemorta, mój ideał kobiety - człowieka.
(kazałam Niemężowi ożenić się z Nią po mojej śmierci, plan to niecny, ale 1. charakterem i urodą pasują do siebie doskonale, 2. voldemordzie dzieci będą razem, 3. Jego uwielbiam, Ją - też).
więc Eksżona ogarnia, a ja - nie.
Jej Córka nie spóźnia się do szkoły.
i nie ma absencji.
i nie jest rozczochrana.
i ma zawsze uprasowane, doskonale pasujące do siebie ubrania.
i w ogóle.
ogarnia.



a tu, u nas, kurwunia, pełen chaos.
wczoraj o 22.00 wróciliśmy z wizyty u Ulubionego Doktorka.
lekcje były odrabiane do północy.
pogadaliśmy jeszcze.
powygłupialiśmy się.
poszliśmy spać.
wstaliśmy o 8.30.
i zonk, bo lekcje się zaczynają w czwartki o 8.00 rano.
ojaniemogie, żeby w nocy lekcje były?!
wróciliśmy spać.
wstaliśmy o 9.30.
pytam się: - chcesz iść?
- nie chcę, z Tobą wolę pobyć. - odpowiada.
- ale pouczymy się, zgoda? - pytam, chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia.
- jasne! pani nawet mówiła, że nieprzychodzenie do szkoły nie zwalnia nas z odrabiania lekcji.
no i dobrze.




informuję, że tomografię załatwiłam na cito, bo punkty Enefzetu się skończyli w tomoośrodku, gdyż albowiem wyczerpano pulę, więc najbliższy możliwy termin - styczeń 2012.
ojtam ojtam.
będę się tomografić jutro przed południem.

środa, 26 października 2011

[555].

(John Powell - Assassin's tango)

***

byłam dziś u Ulubionego Doktorka.
(z Synem i zastępem szkieletów z Ninjago).

od jutra miał się zacząć czwarty kurs TS-1.
miał. ale się nie zacznie.
badania biochemiczne zeznają, że wątroba postawiła veto.

najpierw więc zrobię tomografię - sprawdzę, czy/jak działa leczenie.
i sprawdzę, czemu wątroba się wygłupia.
może oszalała od brania TS-1, a może rakelcia ją obgryza.

idę walnąć drinka.
wątrobie już nie zaszkodzi.
mnie - zdecydowanie pomoże.

wtorek, 25 października 2011

[554].

i niespodziewanie, metafizyka.
droga podporządkowana, kierunkowskaz w prawo, hamulec.
rozglądam się, skręcam.
radio.
bieg, drugi, trzeci.
kanapa rozpamiętuje wizytę, towarzyszę w przeżywanych emocjach.
- tak, będziesz mógł zaprosić Go do siebie.
- teraz odwożę Ciebie do Twojego domu, bo musisz się wyspać, a mój Syn musi odrobić lekcje.
- jasne, jak przyjdziesz, znowu ugotuję ten makaron.
- tak, cieszę się, że podobało Ci się u nas
.
ciemno.
jedziemy.
mruczy radio.
i niespodziewanie, metafizyka.
niebo przecina kometa.
ma złocisty kolor, przelatuje z lewej do prawej, gaśnie gdzieś na drugiej godzinie.

fortuna jest ze mną.

***

późnym wieczorem przyjechał na kolację przyjaciel.
w gościńcu przywiózł wielką bombonierkę.
- kto Ci powiedział, że to moje ulubione? - zapytałam zaskoczona.
przecież prócz Niemęża i Syna nikt o tym nie wie, że ubóstwiam właśnie te czekoladki.
- nikt, wszedłem do sklepu i od razu wiedziałem, że muszę ci je kupić - odpowiedział.



zdarzają się Wam mikroprzypadki?

poniedziałek, 24 października 2011

[553].


(E.B.T.G. - I didn't know I was looking for love)

I was alone thinking I was just fine
I wasn't looking for anyone to be mine
I thought love was just a fabrication
A train that wouldn't stop at my station
Home, alone, that was my consignment
Solitary confinement
So when we met I was skirting around you
I didn't know I was looking for love
Until I found you
(...)


***
godz. 19:40
nie wiem jak Wy, ale ja wyglądam doskonale - służy mi menopauza, rak oraz wycięcie żołądka.
choć fryzura licha, oko mam bystre, uśmiech szeroki, ubranie oryginalne, biżut na przegubie i pudlopsa w pobliżu.

oto dowód:

a teraz oddalamy się do Babci B. na kolację.
do napisania lejter on.
_______________________________________________

godz. 22:40

wróciliśmy.
tłuści, bo nakarmieni.
z wałówką.
miałam Wam napisać o czymś innym, ale.

Syna wrzuciłam do kąpieli.
i odkryłam, że jest pokryty drobnymi krostkami, których główne skupisko jest na plecach, na wysokości pasa.
pytam się, co to, do cholery.
co to i czy to zaraźliwe.
półpasiec? plecosyf? motylanoganiewiadomoco?
aaaaaaaaa...

niedziela, 23 października 2011

[552].



(Pink Martini - Ninna nanna)
ninna nanna to po włosku - kołysanka.

***

pozdrawiamy Was piżamowo z pościeli.



właściwie cały dzisiejszy dzień przesnuliśmy się w piżamach.
wieczorem, pogryzając w pościeli prażoną kukurydzę, obejrzeliśmy film o Kubusiu Puchatku.

zima idzie.
będzie więcej takich kanapowych dni.
uwielbiam to.


czas na wieczorną herbatę z dużą ilością siekanego imbiru.
i miodu.

(a na przedśniadanie kupiłam miód Manuka, będzie zdrowość).

sobota, 22 października 2011

[551].



(Imany - You will never know)

***


myślę, że nie ma potrzeby interpretowania tej ankiety: jasno z niej wynika, że trolle są skoligacone z chomikami.

***

trolico chomico,
przypomnę ci raz jeszcze, na wszelki wypadek, że komentarze (nawet anonimowe) są wysyłane z numeru IP, który jest łatwy do namierzenia.
ponadto policja bez wątpienia chętnie zapozna się z twoim komputerem.
dodam, że sformatowanie twardego dysku nic ci nie da - dane będą nadal do odtworzenia.
ergo, nie nękaj mnie.
a jeśli masz mi coś faktycznie do powiedzenia (w co wątpię), napisz do mnie list, maila.
zadzwoń.

piątek, 21 października 2011

[550].

(Strachy na Lachy - Paint in Black)

***


raptem, taka myśl: na co wydałabym niespodziewanie otrzymane 50.000 zł?

czwartek, 20 października 2011

[549].

(Andrzej Dąbrowski - To sprawił rytm)

***

byłyśmy z Lumpiatą w sklepie.
święta idą, nie ma na to rady.
jeśli chcecie zaopatrzyć się w czekoladowe bombki, anioły, mikołaje, które do 24 grudnia omszeją białym nalotem, zapraszam na dzielnię na zakupy.

pod sklepem, na skrzyni z piaskiem, leżał autochton.
leżał, gdy wchodziłyśmy do sklepu.
leżał, gdy wychodziłyśmy.
Lumpiata poszła na zwiady w sprawie samopoczucia.
podreptałam za Nią.
zaproponowałam zadzwonienie pod numer alarmowy.
Lumpiata podeszła bliżej, rozpoznać status quo.
autochton pokiwał na boki kolanem i nieznacznie poruszył stopą.
zrozumiałyśmy w mig o co chodzi.
pan, mową ciała, powiedział: dziękuję miłym paniom za propozycję pomocy, lecz nie skorzystam, ponieważ doskonale mi się leży tutaj, gdy deszcz mży na mnie, przyjemnie chłodząc moje rozpalone alkoholem ciało, a wiatr koi moje zmysły.

w domu opowiedziałyśmy historyjkę Giancarlowi.
zapytał: a czy wy jesteście lekarzami, żeby wiedzieć, czy on nie wymagał wezwania karetki?

***

dziś Giancarlo miał pierwszą w życiu klasówkę z matematyki.
siedziałam jak na szpilkach, spinając się, jak Mu poszło.
(a w myśli miałam moje sprawdziany z matematyki, fizyki, chemii - pasmo nieustannych porażek i żenujących kompromitacji).
- jak poszło? - zapytałam z drżeniem.
- nie wiem, chyba dobrze. w sumie, co za różnica, jak poszło. nieważna jest ocena, ważne jest, co faktycznie umiem.

w sumie racja.

środa, 19 października 2011

[548].


(Rainie Yang - Zhi Xiang Ai Ni)

***

otrzymałam dziś rano maila od Iwony, w którym zostałam poproszona o przekazanie Wam informacji o Danielu, który choruje na nowotwór drobnookrągłoniebieskokomórkowy (desmoplastic round small cell tumor).
oto, co napisała Iwona:
Jeden zabieg krioterapii kosztuje od 17.500 zł do 22.500 zł (w zależności od tego ile igieł jest użytych w trakcie operacji, Daniel wprowadzanych ma do brzucha od 6 do 8 igieł w trakcie jednej operacji, przy czym 8 to maksymalna ilość), mama ich za sobą 5 i nie wiadomo ile przed nimi.
Daniel z żoną i dziećmi: Antosiem i Zosią.
Jest to wyścig z czasem , więc zabiegi wykonywane są tak często jak to jest możliwe, co dwa dni.
Do płuca wprowadzono lek genowy, który ma powstrzymać rozwój komórek rakowych– 1 dawka to koszt rzędu 4.000 zł, jak dotąd Daniel otrzymał 2 dawki.
Daniel ma także przerzut na wątrobie, dlatego ponad tydzień temu wprowadzono kolejny lek – Nexavar . Jedno opakowanie kosztuje 12.500 zł, początkowo potrzebne są 2 opakowania na miesiąc, potem dawka jest zmniejszana do 1opakowania na miesiąc, też nie wiadomo jak długo będzie brać ten lek.
Dostał już swoją krew po kultywacji (3 dni pod rząd)Daniel czuje się dobrze, od soboty ne przyjmuje środków przeciwbólowych, tylko dorażnie (po operacji) Wiem, że guż się zmienszył - to nie moja opinia tylko prof. Guo.
Daniel przed chorobą.
Na tk wyszło jednak, że nieduża część guza został znisczona.ściągneli mu płyn z pluc i lepiej radzi sobie z oddychaniem.Do płuca mu wstrzyknięto lek genowy czekaja na wyniki badań z trzeceigo pobrania.
Na działanie nexavaru też czekaja bo to wymamga dłuższego czasu zeby ocenic efekty ale w 75% osób chorych na mięsiaka działa.płuca: sciągneli wode - zbadali (brak kom. rakowych) - podali gen - sciągali dalej - znowu zbadali (po ok. tygodniu) - są kom. rakowe - sciągają dalej - podali lek gen. - pobrali do badania (sobota) - czekaja na wyniki.

Iwona podaje informacje o tym, jak pomóc Danielowi:
Osoby chcące pomóc Danielowi
prosimy o dokonanie odpisu 1% podatku dochodowego w zeznaniu rocznym
lub przekazanie środków finansowych w formie darowizny na konto
86 1090 2040 0000 0001 1113 9744 z dopiskiem "dla Daniela Zejmy"
"Fundacja z Uśmiechem"
ul. Paderewskiego 11/39, 25-001 Kielce.


więcej informacji o leczeniu Daniela znajdziecie na Jego blogu.

wtorek, 18 października 2011

[547].

(Lisa Gerrard - In exile)

***

dziś jestem zmęczona.
bardzo zmęczona.
od rana czuję, że ciężar przysiadł mi na klacie i siedzi. gniecie. uciska.
pewnie morfologia słaba.
no ale jeszcze tylko dwa dni brania chemiotabletek i przerwa.

Niemąż uparcie powtarza: zdrowiej!
jesteś moim oddechem!
każę Ci, żyj!


a ja jestem dziś bardzo zmęczona.
bardzo zmęczona, bardzobardzo.
tak zmęczona, że aż smutna.

poniedziałek, 17 października 2011

[546].



(Harry Belafonte & Muppets - Banana boat song)

***

jeśli istniałby jakiś kierunek studiów związany z bananami, niewątpliwie byłabym bliska profesury.
odkąd zaczęłam jeść po gastrektomii, banany (prócz sushi) stanowią absolutną bazę mojego żywienia.

w dużych sieciowych sklepach lepsze banany leżą na spodzie kartonu, na wierzchu są te zbyt dojrzałe.
w małych sklepach banany są przeważnie przejrzałe.
w sklepiku pod domem pani sklepowa, zanim powiemy sobie dzień dobry, sięga bez słowa po kiść bananów.

pyszne są słonecznie żółte banany, bardzo długie i proste, o lśniącej, mięsistej skórce. koniecznie w temperaturze pokojowej.
dość dobre - średniej długości, o cienkiej, intensywnie żółtej, matowej skórce.
akceptowalne są te zielonkawe, krótkie (mają 1/2 długości tych pysznych, wzorcowych), wygięte w rogalik.
najgorsze - przejrzałe, z brązowymi plamami. robi mi się po nich słabo. a jeśli, na nieszczęście, są z lodówki, wówczas prócz słabo, robi mi się niedobrze.

do pochrupania lubię suszone banany w plasterkach.
na rozgrzewkę - banany z patelni, czyli burżujskie banana flambée.
do picia - szejk z bananów, mleka sojowego, z odrobiną cynamonu i wanilii.
trzy, cztery banany dziennie is a must.


jest też ponura strona częstych kontaktów z bananami.
jedwabny szal, bawełniane legginsy, wełniana spódnica - wszystko demokratycznie ufaflunione jest bananami.
bo zahamowałam i ups! spadł kawałek banana na koszulę czy spodnie, a ja nie zauważyłam że.
bo rozmawiałam przez telefon i jednocześnie pisałam, a banana przytrzymywałam czołem/brodą/kolanem.
szwy bananów pękają z cichym pssstryk! w torbie, zmiażdżone laptopem i segregatorem z dokumentami, a ich miąższ wdziera w papiery, przeciska się przez szczeliny, wkleja się w klawiaturę, zatyka porty USB.
brązowe, zasuszone skórki bananów ścielą się grubą warstwą w samochodzie.
zastanawiam się - biorąc pod uwagę niezłą skalę ich produkcji - czy można byłoby je jakoś zutylizować (prócz palenia ich zamiast dżointów).

niedziela, 16 października 2011

[545].



(Canon in D - koreańska wersja fusion)

***

- proooszę, proooszę! chodźmy do dżdżownic!
Giancarlo zachwyca się dżdżownicami, przerzucając łopatką kompost.

pamiątkowa jesienna słitfocia przy kompostowniku.
i jesienne porządki.
oraz feeria barw. cudnie jest!
u Was też tak mroźno?
brrr.
idę przygotować gorrącej zielonej herbaty z pigwą i imbirem.

sobota, 15 października 2011

[544].

(Hans Zimmer - Hunger is the weapon)

***

- mamo, dlaczego w innych krajach mają inne religie niż u nas?
- z tego samego powodu, dla którego mają też różne języki i jedzą specyficzne potrawy.

- mamo, a Bóg jest tylko w kościele?
- nie, Bóg jest wszędzie, jeśli wierzysz.
- to po co ludzie chodzą do kościoła?
- bo lubią mieć wyodrębnione miejsce, w którym mogą się skupić na modlitwie.

- tato powiedział, że do modlenia są tylko specjalne słowa.
- modlitwy mają specjalne słowa, ale można modlić się własnymi słowami.
- można prosić o różne sprawy bez dokładnego znania słów tych modlitw?
- jasne, można.

- mamo, a tato powiedział, że jest piekło, w którym źli ludzie po śmierci się smażą, to prawda? a w którym miejscu dokładnie znajduje się to piekło? można tam zajrzeć?
- ...

***

Niemężowa Mama, osoba wielkiego serca, potężnej wiary i ogromnej wiedzy o wierze, poleciła mi podróż do sanktuarium w Łagiewnikach.
bo w Łagiewnikach - szczątki św. Faustyny.
Babcia B. mówi - ytam, daleko. do Ostrówka bliżej, a relikwie św. Faustyny tu są, pytaj się czy.
skonsultowałam z Teściową. Teściowa mówi, że jednak. Łagiewniki byłyby lepsze.
no trudno, za daleko. na razie nie pojadę. może w listopadzie się zbiorę.

doraźnie pojechaliśmy więc do Ostrówka, na koronkę do domu św. Faustyny.
koronkę zmawia się o 15.00 i jest to jedna z ważniejszych modlitw, bo dzięki niej można uprosić u Boga różne łaski (wszystko to wiem od Niemężowej Mamy).

więc.
byliśmy.
w koronce uczestniczyłam.
relikwię (fuj!) cmoknęłam (potem odkaziłam się u Babci B. malinami na spirytusie).
Syn tylko raz ziewnął na cały głos.
i tylko dwa razy zapytał się, po co powtarzają w kółko te same słowa.
w sumie prawie udało Mu się wytrwać przez całą koronkę w ciszy.

po modlitwie jedna z sióstr opowiedziała trochę o życiu Heleny Kowalskiej, następnie oprowadziła po domu.



piątek, 14 października 2011

[543].

(Shirley Bassey - Feelings)

***

O, jakie rzewne widowisko:
Czerwone liście za oknami
I cienie brzóz, płynące nisko
Za odbitymi obłokami.

Pies nie ujada. Zły i chory
Omija cienie października,
Na tykach ciepłe pomidory
Są jak korale u indyka,

Na babim lecie, zawieszonym
Między drzewami jak antena,
Żałośnie drga wyblakłym tonem
Niepowtarzalna kantylena,

Rzednąca trawa, blade dzwońce,
Rozklekotane późne świerszcze,
I pomarszczone siwe słońce,
I ja - piszący rzewne wiersze.


Jan Brzechwa, Jesień

***

więc jest jesień.
tak właśnie wygląda tegoroczna jesień.
no cóż.
może niech już będzie zima?

źródło: iStockphoto
***

nie wszystkie wpisy, jak sądzę, muszą być skomentowane.
ten - nie będzie.
posiedźmy w przezroczystej ciszy.

czwartek, 13 października 2011

[542].

(Jevetta Steele - Calling you)
- jedna z najpiękniejszych wyjących piosenek.

***

dziś mija drugi tydzień trzeciego kursu chemioterapii.
widzę skutki uboczne chemii: żółknie mi cera, szarzeją paliczki kończyn.
wyglądam trochę jakby wątroba nie przerabiała karotenu z soku marchwiowego.

jeszcze jeden tydzień żarcia japońskich tableteczek i skończę ten kurs.
po nim nastąpi tydzień przerwy - odpoczynku na zregenerowanie morfologii.
ciekawe, co wydarzy się potem.
nowa chemioterapia? tomografia?
ahoj, przygodo!

trwają kolejne badania guza pierwotnego i przerzutów - weryfikuję poprawność wyników badań uzyskanych z laboratorium z Niemiec.

***

spotkałam się z AniąHa i Marciochą.
spędziłyśmy kapitalny wieczór (uwielbiam być przez kilka godzin bezdzietna - potem powrót do domu jest TAAAKĄ radością).
dużo rozmawiałyśmy, m.in. o postawach w leczeniu się z choroby nowotworowej.
po tym spotkaniu doszłam do wniosku, że nie umiałabym leczyć się biernie, zdając się na zalecenia lekarza.
traktuję moją rakelcię jak wyzwanie/zadanie, a nie - problem.
nie potrafiłabym przestać szukać, przestać dopytywać się lekarzy.

idzie rak
jak go złapię
będzie
wrak!

środa, 12 października 2011

[541].

(Tina Turner - buddyjski śpiew Nam Myoho Renge Kyo)

***

byłam dziś na medytacji w jednym z warszawskich ośrodków buddystów.
pod koniec medytacji, śpiewali to:


w sieci znalazłam dużo głosów o tym, że buddyści z Diamentowej Drogi są sektą.
nie potrafię się do tych stwierdzeń odnieść.
wiem, że spędziłam godzinę w skupieniu i ciszy. prowadząca medytację mówiła o sprawach oczywistych, podstawowych.

***

odpuściłam sobie oglądanie dziś Voldemorta w sądzie.
nie poszłam na kolejną rozprawę w sądzie okręgowym w sprawie jakże niesprawiedliwego podwyższenia alimentów o 200 zł przez sąd rejonowy u nasz we wsi.
uznałam, że nie mogę karmić raka stresem.
po ponad roku deliberowania, sąd okręgowy podtrzymał wyrok sądu rejonowego, że jednak Syn ma mieć podwyższone alimenty.
bieżąca zaległość w alimentowaniu, bez odsetek, wynosi 6.000 zł.
jakby Voldemort sprzedał swoje najnowsze przeciwsłoneczne Ray-Bany, już by miał tylko 5.500 zł zaległości.
a jakby sprzedał flippery, które niewiadomopoco skupuje?...
mhmmm...

wtorek, 11 października 2011

[540].


(Andreas Vollenweider - Airdance)

***

jaka miła cisza.
podoba się Wam?

mnie - bardzo.

lubicie słuchać ciszy?
ja - uwielbiam.
tyle jest jej rodzajów! jest inna w śpiącym domu, inna - w lesie, jeszcze inna - pod wodą.

***

W dzisiejszym świecie bardzo trudno o pewność co do tego, w co wierzyć. W przeszłości ludzie wierzyli w takiego czy innego Boga, ale gdy mowa o modlitwie, iluż z nas tak naprawdę wie, jak osiągnąć w niej ów głęboki stan, który pozwala nam prawdziwie zawierzyć i zaufać? W czasach powszechnej wiary w orzeczenia nauki wielu z nas widzi rozdźwięk między światem religii a światem nauki. W świecie religii mówimy o rzeczach, których nie da się zweryfikować zmysłami, które są jedynie pewnym ideałem czy przedmiotem wiary, natomiast w świecie nauki wierzymy tylko w to, co można określić i doświadczyć za pomocą pięciu zmysłów. Różnica pomiędzy tymi dwoma światami często powoduje głęboki wewnętrzny konflikt.
Każdy z nas jest inny i wszyscy doświadczamy różnych, niemierzalnych stanów umysłu. Mamy różne nadzieje i plany. I chociaż nie można ich pomierzyć, są one jak najbardziej rzeczywiste i stanowią o niepowtarzalności, o najgłębszej naturze każdego z nas. Poprzez zazen możemy powrócić do owej niepowtarzalności, możemy całkowicie stopić się z samą esencją naszej natury. Ta umiejętność powrócenia do niczym niezmąconej, wewnętrznej ciszy – odcięcia szumu zewnętrznego świata i powrotu do naszego pierwotnego świata wewnętrznego – to właśnie jest zazen. Należy podkreślić, że praktykując zazen, nie staramy się upodobnić do siebie nawzajem. Przeciwnie – zazen pozwala każdemu człowiekowi stać się osobą, którą naprawdę jest.

i jeszcze jeden fragment:

Zen jest sztuką doświadczania każdej chwili w głębokiej harmonii. Możemy mówić o "formalnej praktyce Zen" i "Zen nieformalnym". Formalną praktyką Zen jest trening medytacyjnego siedzenia w stanie wyciszenia i obserwacji, zaś nieformalną praktyką zen - równie istotną - jest właśnie doświadczanie harmonii w każdej chwili naszego życia.
Jednak realizacja owej harmonii w każdej chwili życia nie dokonuje się tu poprzez samo tylko pobożne życzenie "chciałbym być w harmonii" itp. Jest ona (realizacja harmonii) o tyle łatwa, że wcześniej umysł praktykującego jest w tym w jakimś stopniu wyćwiczony, poprzez trening medytacji formalnej. Zachowywanie tego treningu (stanu medytacji Zen) poza formalną sesją (w swoim codziennym życiu) jest zaś kolejnym istotnym elementem praktyki Zen. Ta nieformalna praktyka polega na przyjmowaniu - w stanie wewnętrznej ciszy (wg terminologii Zen: w stanie Pustki) - wszystkiego co się pojawia, takim jakim jest. Czyli osoba nie jest przywiązana do tego, co się pojawia (sytuacje, okoliczności, zmartwienia, radości) - nie stara się tego ani odpychać, ani przyciągać, ale doświadcza tego w stanie wewnętrznej czystości.
Harmonia codzienna pojawia się dlatego, że w tym stanie gdy nasz umysł jest czysty, wszystko jawi nam się jako czyste. Drzewa, ludzie, ptaki - wszystko to, co spotykamy ma w sobie głęboką pierwotną czystość, którą dostrzegamy, gdy nasz umysł nie jest pomieszany.
Dlatego ten stan "bez przywiązania", czyli głęboka cisza doświadczana podczas medytacji Zen, jest punktem wyjścia do odkrywania miłości i harmonii w naszym życiu.
Prawdziwa miłość nie jest oparta na przywiązaniu, ponieważ wtedy byłaby ona egoistyczna - związana z naszymi oczekiwaniami. Natomiast prawdziwa miłość bardziej zasadza się na dostrzeganiu piękna w tym, co widzimy oraz rozumieniu i pragnieniu dobra drugiej osoby.

piękne, mądre, dobre słowa.
myślę, że podstawą budującej wiary jest wiara w siebie, w bliskich.

poniedziałek, 10 października 2011

[539].

(Dj Tiësto - Close to you)

***

jestem superkozą (profesor Szczylik).
jestem Walkirią (Magda Diana).
jestem najpyszniejszymi lodami z ogromną porcją czili (Niemąż).
mam siłę nosorożca (Zimno).
jestem kobietą jeżdżącą czołgiem (mecenas).

tak, to ja.
pędzę.
dam radę wszystkim przeciwnościom.
rozwalę raka, obalę system, zmiażdżę wrogów.
i tak właśnie będzie, to pewne, to postanowione.
ma być tak jak ja chcę!


od kilku tygodni narasta we mnie skowyt.
Babcia B. mówi: nie właź tam!
a ja, tak ukradkiem, otwieram Jej bloga. i zerkam.

ludzie.
tyle nas tu jest.
zróbmy coś.
zarządzam na jutrzejszy dzień wysyłanie światełka, jak metaforycznie mawiała Pau.
zarządzam słanie dobrej energii, modlitwy, pozytywnych wibracji.
ludzie.
zróbmy coś.

przecież wiara czyni cuda, prawda?

niedziela, 9 października 2011

[538].

(Lisa Gerrard & Patrick Cassidy - Immortal memory)

***

w związku z komentami na drugim blogu, czuję się w obowiązku zdać Wam raport z mojego samopoczucia.
wbrew temu, co życzeniowo sugerują trolle, czuję się dobrze.

moja żywotność jest wprost proporcjonalna do rozległości choroby.
mam mnóstwo energii (Lumpiata, Zimno widziafszy, potwierdzić!).
chemioterapia, którą teraz się leczę nie ma działania wymiotnego, a nawet gdyby miała, to japońskie tabletki zawierają cząsteczkę, która reguluje pracę przewodu pokarmowego (od górnej i dolnej strony rury, gwoli ścisłości).
mam dobry apetyt, sporadycznie zatykam się jedzeniem.
nie daję rady co prawda, przybrać na wadze, ale - co ważne - na razie nie chudnę.
od ponad miesiąca nie biorę leków przeciwbólowych.
nie biorę (i nigdy nie brałam) psychotropów, nie chodzę (i nigdy nie chodziłam) do psychoonkologa.
świetnie sypiam.

drogie trolle,
a teraz wyśmienite wieści, które was pocieszą:
- mimo wielkiej witalności łatwo się męczę i muszę często odpoczywać, dużo sypiam
- mam zaburzenia pamięci krótkotrwałej
- nadal jestem łysa
- mam słabe wyniki morfologii, która wymaga nieustannej kontroli i wspomagania
- nie mam odporności, więc muszę unikać skupisk ludzi i bardzo dbać, żeby się nie przeziębić
- nie mogę nosić ciężarów (nici z dźwigania siat z zakupami czy wynoszenia śmieci)
- miewam kłopoty z trawieniem.
a teraz jeszcze fajniejsza informacja: mam raka, a wy - nie.
tyle tylko, że ja go oswoiłam, nadałam mu imię i robię co mogę, żeby go prowadzić na smyczy.
a wy zmagacie się z własnymi lękami, które wypluwacie przez anonimowe komentarze na moim blogu.
nie uważacie, że to dziwne?

***

żeby zakończyć jeszcze jeden bzdurny temat, słowo o kciukaskach - chujaskach:
kciukaski dla twojego dziecka, które umiera na białaczkę.
kciukaski za twoją zagrożoną ciążę.
kciukaski za twojego ojca/brata/męża alkoholika, żeby przestał pić.
kciukaski!
kciukaski!

***

Słyszę czas - Kazimierz Wierzyński

Tylko w nocy słyszę czas, 
Pytam dokąd mnie goni 
Przez tyle świata, tyle miast, 
Ciągle zmieniam adresy, 
Gubię zapiski i rękopisy, 
Nie wiem gdzie mieszkam 
I nie wiem jak długo, 
Bo to wszystko tymczasem, 
Wszystko w międzyczasie, 
W tym bękarcim słowie, 
Ale jakże mądrym 
I jak okrutnym, 
W międzyczasie od początku, 
W międzyczasie do końca, 
I tyle jest mego słowa 
A poza nim 
Już prawdziwy czas 


Słyszę go w nocy, 
Patrzę w ciemność i widzę 
Jak mijam w nawiasie, 
Od urodzenia do śmierci, 
Pod każdym adresem, 
W każdym mieszkaniu, 
W ogromnym świecie, 
Śród pogubionych zapisków 
I trwożnych słów 
Mego międzyistnienia. 


Na próżno go pytam, 
On mnie nie goni, 
Czeka spokojnie, 
Nic mi nie powie 
I jeśli co słyszę 
To tylko szum w uszach 
Pusty szum. 


Jest to czas w który nie mogę wkroczyć, 
Któremu nie mogę się sprzeciwić, 
Do którego nie należę 
A który jest wszystkim.

***

nadal analizuję ze wzruszeniem listę imion i nazwisk osób, które dokonały wpłat na moje subkonto w Fundacji.
ech...
wielkie, wielkie dzięki.

sobota, 8 października 2011

[537].

(Robertino Loretti - kołysanka Buona notte Brahmsa)
odkąd zachorowałam, uwielbiam spać.
czerpię ze spania zwierzęcą przyjemność.

***

w weekendy biegamy po kominach.
w tygodniu nie ma na to czasu: bo szkoła, odrabianie lekcji, praca, szpital, poczta, zakupy.
kiedyś - co oczywiste - spotykałam się tylko z moimi bliskimi.
odkąd jestem sparowana grono powiększyło się o znajomych Niemęża.
do tego doszła całkiem nowa kategoria znajomości - mamy: mama Kacpra - Ania, mama Dominika - Ilonka, mama Zu - Kasia.
i jak tu podzielić czas, żeby wszystkich odwiedzić?

tymczasem Syn dysponuje: chcę się pobawić z Zu!, zawieź mnie do Dominika!, zadzwoń do mamy Kacpra, chciałbym go zaprosić!
i tak miotamy się, próbując pogodzić rozrywki dorosłych z potrzebami towarzyskimi Syna.
bezapelacyjnie wygrywają znajomi, którzy mają potomstwo (optymalnie, jeśli między 5 a 15 rokiem życia).
znajomi bez dzieci są o tyle fajni, o ile mają telewizor z odpowiednią ilością programów dla nieletnich, lub jeśli udostępniają komputer z grami.
najfajniejsi są ci, którzy łączą te cechy.

dziś byliśmy u Tosia.
sytuacja wymknęła mi się spod kontroli.
i nie, nie Syn dał czadu - On bawił się m.in. w osła tasmańskiego (biegacie po domu i krzyczycie do zdarcia gardła iii-oooo, iii-oooo).
otóż po obiedzie zasnęłam. po godzinie otworzyłam oko na chwilę, znowu zjadłam, znowu zasnęłam.
w sumie jadłam godzinę i spałam trzy godziny.
taki ze mnie dziwny gość: żre i śpi.

nie lubię, że tak się dzieje.
rozumiem, ale nie lubię.
drażni mnie to.

piątek, 7 października 2011

[536].



(Dean Martin - C'est si bon)

***

we wtorek rano wyssałam z siebie pod ciśnieniem krew.
do fiolek z krwią zostało dolane czarodziejskie Coś, a następnie fiolki musiały stać dwie godziny.
w południe przyjechał kurier DHL. pół godziny rozkminialiśmy, jak zapakować fiolki, żeby były zadowolone z podróży.
w środę popołudniu fiolki dotarły do laboratorium w Niemczech, gdzie sprawdzono aktualne możliwości chemioterapii.
we czwartek wieczorem, tj. wczoraj, miałam w mailu raport z analizy.

teraz czekam na opinię Ulubionego Doktorka, co robimy.
zmieniła się wrażliwość białek przerzutu w stosunku do guza pierwotnego.
i tak, np. Irinotekan jest passé.
pochodne platyny też odpadają, taksany - również.
mam za to wrażliwą herceptynę (poprzednio - nie miałam jej wrażliwej), mTOR inhibitora i jeszcze parę innych, więc jest w czym wybierać.
wg badania 5-FU działa - więc dalej jem japońskie tablety, nadal w końskiej dawce 100mg dziennie.



ludzie miłe!
jeśli macie taką możliwość, nie bierzcie chemii ot tak, żeby brać (bo onkolog kazał, bo tak trzeba).
proszę Was, sprawdźcie najpierw, jaką chemioterapią najszybciej uda się ubić (albo chociaż powstrzymać) nowotwór.
trzeba walczyć, bronić się, szukać możliwości.
domagajcie się chemioterapii celowanej, indywidualnie dobieranej.
nie dawajcie się zbyć zapewnieniom, że NFZ czegoś nie refunduje.
jeśli nie refunduje, to trzeba to obejść inaczej.
bo co jest ważniejsze: życie czy przestrzeganie procedur?

***

byłam dziś w Fundacji Rak'N'Roll.
dostałam zestawienie wpłat - z Waszymi imionami i nazwiskami.
do 3 października wpłaciło na moje subkonto prawie 220 osób.
garść z Was znam, ale większości - nie. i pewnie nigdy nie będę miała okazji poznać.
szukam słów, którymi mogłabym stosownie wyrazić moją wdzięczność.
może napiszę po prostu:
DZIĘKUJĘ.
JESTEŚCIE WIELCY.
JESTEM ZOBOWIĄZANA.

obiecuję, postaram się Was nie zawieść.
zrobię co w mojej mocy, żeby zatrzymać chorobę.

jeśli jest jakiś Bóg, bez wątpienia odnotował Wasz gest w swoim Zeszycie.
tak czuję.


raz jeszcze bardzo, bardzo serdecznie dziękuję.

czwartek, 6 października 2011

[535].


(Ewa Bem - Cały świat)
uwielbiam tę piosenkę.
uwielbiam.

***

- ra-baa. ru-laa. pensyl. - Syn stęka nad ćwiczeniami.
akcent ma twardy, nie pozostawiający cienia złudzeń - nauczycielka studiowała na Kębrydż.
- stół, desk - moje ciśnienie, przeważnie 90 na 60, niebezpiecznie skacze.
zgrzytam zębami. eksplikuję różnicę między stołem a biurkiem.
- mamo, ale pani powiedziała, że stół to desk.

konkurs: co to jest ra-baa i ru-laa?
Zimno i Młodszy Śwagier wykluczeni z zabawy, Wy już wiecie.

środa, 5 października 2011

[534].

(z filmu Podwójne życie Weroniki - Ultimo Carillon - Ashram)
***

oto fota z najświeższego magazynu Elle.
na zdjęciu jestem z Tomkiem Ossolińskim, projektantem filcowej czapuni, którą mam na głowie.

dla niemających dostępu do żurnala, dziś wieczorem uczynię skan.



(nie, nie mam TAKIEGO biustu.
to puszap od chińskiego człowieka.
9 zł za tyle gąbki to dobry interes, indiid).

-----------------------------

proszę, oto skan.

w artykule - wiele innych, łysych kobiet, w pięknych nakryciach głowy.
w linku - więcej zdjęć.

wtorek, 4 października 2011

[533].

(Hans Zimmer - muzyka do filmu Incepcja)

***
już jutro w sprzedaży nowy magazyn Elle, a w nim - między innymi ja, łysa pała.
miłego oglądania :)

***


Koloratura - Wisława Szymborska

Stoi pod peruczką drzewa,
na wieczne rozsypanie śpiewa
zgłoski po włosku, po srebrzystym
i cienkim jęk pajęecza wydzielina.
Człowieka przez wysokie C
kocha i zawsze kochać chce,
dla niego w gardle ma lusterka, trzykrotnie słówek ćwiartki ćwierka i drobiąc grzanki do śmietanki karmi baranki z filiżanki
filutka z filigranu.
Ale czy dobrze słyszy? Biada!
Czarny się fagot do niej skrada. Ciężka muzyka na kruczych brwiach porywa, łamie ją wpół ach -
Basso Profondo, zmiłuj się,
doremi mane thekel fares!
Chcesz, żeby zmilkła? Uwieść ją
w ziemne kulisy świata? W krainę
chronicznej chrypki? W Tartar kataru? Gdzie wiekuiste pochrząkiwanie?
Gdzie poruszają się pyszczki rybie dusz nieszczęśliwych? Tam?
O nie! O nie! W godzinie złej
Nie trzeba spadać z miny swej!
Na włosie przesłyszanym w głos
tylko się chwilkę chwieje los,
tyle, by mogła oddech wziąć,
gdzie wraca w kryształ vox humana
i brzmi jak światłem zasiał.

(Sol 1962)

poniedziałek, 3 października 2011

[532].

(Charles Aznavour - Je t'attends)

***

byłam dziś na USG u profesora.
profesor i ja jesteśmy z tej samej ekipy (tak to określił).
leżę.
profesor rozjeżdża mnie głowicą USG, jednocześnie zachwyca się nereczką/pęcherzykiem/przerzutem/plamką/ordynuje wciąganie - wypuszczanie powietrza.
i mówi do mnie tak: pani jest taka jak ja, ja to widzę.
wie pani, kiedy dowiedziałem się, że jestem chory na raka, wracałem do domu tramwajem, patrzyłem na drzewa i myślałem: ja umieram.
i wie pani, wtedy uznałem: nie, przecież tak nie może być.
tak nie może być.
muszę żyć normalnie
.
- profesorze, jechaliśmy tym samym tramwajem, patrzyliśmy na te same drzewa.
tak.
ten moment, gdy uświadamia się sobie swoją śmiertelność, jest bezcenny.

więc to tak, właśnie.
a życie idzie do przodu.
działam.
dziergam faktury, pranie, paprykę w zalewie, ciasto, list, skargę, zażalenie.
nadaję paczkę.
naprawiam samochód.
zlecam, podzlecam, zatwierdzam, kupuję, sprzedaję.
sprawdzam szlaczki w zeszycie od kaligrafii.
wysypuję śmieci z piórnika.
zmieniam żwirek.
podlewam kwiaty.

i czekam.
czekam.
bo przecież, jak powiedział Lec - wszystko mija, nawet najdłuższa żmija.

niedziela, 2 października 2011

[531].


(Fineasz i Ferb - Bał cziki bał bał)

***
klik, klik, klik - stukają paluszki o klawiaturę.
wiedzą jak.
wszystko wiedzą, rozumieją instynktownie.
"przyjazny interfejs" z pustego sloganu stał się rzeczywistością.

klik, klik, klik - stukają paluszki, dźwięczy głosik: - zadzwonię do Babci! do mojej siostry! do wujeczka! do Mati! do tatusia! 
szukam mojego nowego telefonu. przechwyciły go już małe łapki - mamusiu, czy mogę sprawdzić, jakie masz gry?
i jeszcze, i jeszcze:
- mamusiu, edytujesz wpis na blogaska? pokażesz jak to się robi? a ja mogę mieć swojego blogaska?
- mamusiu, jak zip rozpakowuje filmy od wujka Adama?
- mamusiu, sprawdzisz legendy o wilkołakach w wikipedii?
i tak bez końca:
- dlaczego nie wszystkie adresy mają z przodu www?
- klepsydra się przesypuje, zaraz gra będzie zainstalowana, prawda? a ile razy musi się przesypać?
- wiesz, że pani na informatyce nie wie, że są drukarki ze skanerem i ksero?
- wydrukujesz mi kolorowankę o Starłorsach LEGO?
- znajdziemy nowe odcinki Fineasza i Ferba, pooglądamy przed snem, razem w łóżeczku, lecę tylko umyć zęby, a ty sprawdź, jaka będzie jutro pogoda, żebyś mi potem nie marzła jak pójdziemy na spacer - dysponuje Giancarlo i pędzi, pędzi do łazienki na wieczorne ablucje.

jakie to wszystko jest dla Niego oczywiste, naturalne.

sobota, 1 października 2011

[530].

(Hans Zimmer - ze ścieżki filmowej filmu Madagaskar)

***

Voldemort postraszył w dniu dzisiejszym naszego Syna, że Go odbierze sądownie.
Giancarlo w spazmach, płacze przerażony: ja nie chcę mieszkać z tatusiem, ja mam tu ciebie, naszego kotka, ixboxa, moje klocki LEGO.

zadzwoniłam.
zapytałam.
- tak, właśnie tak planuję.
cóż. poniekąd słusznie.
po co mi dziecko, przecież umieram.
a i dziecko - po co ma oglądać moje umieranie?
odetnijmy nas od siebie.

***

łyknę tymczasem antybiotyk.
infekcja w połączeniu z chemioterapią to nic dobrego.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga