niedziela, 31 października 2010

[205]. czasami.

jest ciężej niż zazwyczaj.

sobota, 30 października 2010

[204]. święto.

jak co roku odkąd Syn zawitał na świecie zrobiliśmy lampion z dyni.

lubię patrzeć na Niego, gdy cieszy się ze wspólnych działań.
a jeszcze bardziej cieszy mnie, że lubi w nich uczestniczyć.

i tak Giancarlo wieczór spędził na radosnym skakaniu po domu z przyśpiewką na ustach - świętujmy jeszcze Halloween, jest super, świętujmy jeszcze.
i choć właściwie nie wiem, jak mielibyśmy w naszym wymiarze świętować to święto (a choćbym nawet i wiedziała jak, to pewnie zrobiłabym wszystko odwrotnie, bo mało co mierzi mnie bardziej niż stadne uleganie komercji), to jednak świętujemy.
wycięliśmy z papieru upiorną maskę halloweenową do strasznego straszenia domowników.
jutro będziemy piec ciasteczka - pajączki wg przepisu gazetki Scoobie Doo.

piątek, 29 października 2010

[203]. między.

między jednym odcinkiem a drugim odebrałam wyniki hist.-pat.
w usuniętym żołądku - guz 3,5 cm + rozległy naciek na całość, ale we wszystkich usuniętych węzłach chłonnych czysto.

wracam kończyć pierwszy sezon.
a w przyszłym tygodniu trzeba będzie pomyśleć o złożeniu wizyty Ulubionemu Doktorkowi i o powrocie do chemioterapii.
ble.

czwartek, 28 października 2010

[202]. sezon pierwszy.

przepraszam, ale zarobiona jestem.
przeprowadziłam się się na Wisteria Lane i nie mam czasu pisać.

środa, 27 października 2010

[201]. powoli.

powoli wraca we mnie życie.
jak na razie muszę wybierać między siłą na umycie kilku talerzy a siłą do wykąpania Giancarla, no ale to już spory postęp: jest fajna alternatywa wobec półspania.

Niemąż wyprowadził mnie dziś po raz pierwszy na spacer.
poszliśmy na ryneczek.
a tam...
niespodzianka!!!
otworzono restauracyjkę sushi!

zatrzymaliśmy się na jedzenie.
wybrałam zupę miso i łososia w sosie teryiaki.
z zupy nie zjadłam na wszelki wypadek grzybów, ale algi pożarłam (ach, te krowie upodobania do zielonki), tofu oczywiście też.
łosoś doprowadził mnie do spazmów rozkoszy, więc gdy wróciliśmy do domu i wpadłam w pościel podrzemać po wyczerpującej wyprawie, śniło mi się, że jestem w tej restauracji i po kolei z menu zamawiam wszystkie pozycje.

obudziłam się z policzkiem przyklejonym do poduszki w wieeelkiej kałuży śliny.

jutro koniecznie chcę znowu tam iść.

wtorek, 26 października 2010

[200]. muuuu.

obecnie głównym skutkiem ubocznym operacji jest niewyobrażalnie silny ból szyi, właściwie to chyba kręcz (pewnie skutek złego ułożenia podczas snu).
nieoceniony Niemąż, człowiek - ideał, mężczyzna - opoka, przytruchtał więc do domu w try miga z anatomiczną poduszką, która w połączeniu z dobrym chlupem Tramalu co sześć godzin i smarowaniem szyi rozgrzewającą maścią przynosi w miarę wymierną ulgę.

apetyt zaś dopisuje mi bardziej niż przed operacją.
zaczynam mieć wręcz podejrzenia, że włożono mi żołądek dorodnej krowy limousine - mogę jeść non stop.
teoryjka z jedzeniem co cztery godziny nie dotyczy mnie: jestem cały czas głodna, nic mi się nie zatyka, nie mam nudności, nie mam biegunki.
okaz zdrowia.

i tylko gdyby nie ta szyja...

poniedziałek, 25 października 2010

[199]. pęd.

z każdym dniem obserwuję postęp w regenerowaniu się - zarówno na poziomie fizycznym jak i psychicznym.
(dziś, w ramach rygorystycznego przestrzegania diety półpłynnej, wciągnęłam plasterek wiejskiej podsuszanej i pół świeżej kajzerki z masłem).
przestałam już przesypiać całą dobę.
nie boli mnie rana.
daję radę już chodzić po domu bez trzymania się ścian.

nieprawdopodobny jest pęd organizmu do życia.

niedziela, 24 października 2010

[198]. streszczenie.

21-10 wypisano mnie.

do dzisiejszego południa siedziałam (leżałam) u Babci B., potem Niemąż zabrał mnie do nas.
uczę się życia bez żołądka.
jedzenie papek, co dwie - cztery godziny.
picie niewielkiej ilości małymi łyczkami.

noc z 21 na 22 była koszmarem - efektem odłączenia od pompy z dooponowym przeciwbólowym plus szaleństwa głodnej trzustki wynikające z wyciągnięcia sondy dojelitowej.
przeżyłam.

jestem.
walczę dalej.
nie daję się.

środa, 20 października 2010

[197]. rytm.

życie pacjenta w szpitalu ma swój rytm - każdy, kto był, wie.
trzeba odrobinę dobrej woli, żeby oswoić się z wenflonem, rurkami, zastrzykami, kroplówkami, drenami, sondami, cewnikiem (albo z dobową zbiórką moczu - cha, cha, cha - zamiast do wc sikamy do słoika i patrzymy czy tyle płynów wlata co wylata), opatrunkami, byciem traktowanym jak kolejne ciało bez duszy.

mnie jednak najbardziej zdumiewa i zaskakuje rutynowe branie prysznica przed obchodem i przed porannymi zleceniami, czyli koło piątej rano.

***

oddaliście dla mnie około sześćdziesięciu litrów krwi.
podczas operacji skorzystałam z trzech worków, po operacji przetoczono mi dwa worki.
ponownie - dziękuję.
pamiętajcie, że pomogliście tym samym nie tylko mnie, ale również innym chorym ludziskom.

teraz kolej na nowy czelendź: pomagamy Kasi.
http://kasioweopr.blogspot.com/
wpłacamy Jej kilka zeta, przecież nie musicie wyskakiwać z pensji ani odejmować szelestu przeznaczonego na jedzenie.
ot, wpłacacie ile możecie.

58 8589 0006 0000 0011 1197 0001
Caritas Archidiecezji Krakowskiej
ul. Ossowskiego 5, 30-656 KRAKÓW
z dopiskiem:
leczenie Katarzyny Figury


przelewy zagraniczne:
IBAN PL 58 8589 0006 0000 0011 1197 0001
kod swift: POLU PL PR
z dopiskiem:
leczenie Katarzyny Figury

i jeszcze jedna sprawa - za chwilę może i ja poproszę o to samo, kto wie.
albo ktoś z Was.

nie znam Kasi osobiście, kibicuję Jej netowo.
napiszę truizm - Kasia jest dla mnie bardzo ważna.
chciałabym, żeby tak samo ważna stała się dla mojej rzeszy Czytelników.
dziękuję.

wtorek, 19 października 2010

[196]. heloł.

trudno pisać jak jest się tak bardzo okablowanym.

***

Adolf, moja szpitalna przytulanka, serdecznie Was pozdrawia.

poniedziałek, 18 października 2010

[195]. jestem.

potwornie zmęczona.
ale jestem.

niedziela, 17 października 2010

[194]. święto.

a kuku!
jestem!
bez żołądka i śledziony!

dziś, jak głosi fejsik, obchodzimy Międzynarodowy Dzień Minety.
oby nam się.

sobota, 16 października 2010

[193]. pierwszy dzień po operacji.

tego posta stworzyłam przed operacją i ustawiłam żeby został automatycznie wygenerowany przez bloggera.
jeśli wiesz co u mnie słychać, napisz.

piątek, 15 października 2010

[192]. dzień zero.

zdjęcie obok ukradłam z fejsbuka mojej przyszywanej Siostry i jednej z najpiękniejszych kobiet jakie znam.

ta pierwsza po lewej to ja.
tak wyglądałam 29 lat temu.
miałam wtedy pięć lat.
dokładnie tyle, ile mój Syn teraz.

ta zajmująca się na zdjęciu jedzeniem to moja Siostra, Marta.
jest teraz w pięknej ciąży.
pragnę Ją odwiedzić z Giancarlem gdy już urodzi Córeczkę.
termin porodu jest na styczeń.

i wiele jeszcze innych rzeczy chcę zrobić.

***

no to pa.

***
5.00
mierzenie temperatury.
mam 35,6.

7.30
łobchód był.

8.00
zmiana planów.
miałam być operowana o 11.00, kazali już iść.
to idę.

czwartek, 14 października 2010

[191]. ja, Mongolia.

godzina 9.30
od chwili zadokowania się w szpitalu - czyli od dzisiejszego poranka - jestem jak Mongolia.
(...)
Niezależność
Mongolia jest najbardziej niezależnym krajem na świecie – nic od niej nie zależy.

(...)

a dokładniej rzecz biorąc jestem jak Szczecin w Mongolii - daleko, gdzieś gdzie jest niepokojąco niepewnie, nie zna się nikogo, a wrony zawracają.
czekam.

koło 14.00 ma przyjść anestezjolog.
życzmy mu żeby był brzydki, bo przy poprzedniej operacji Niemąż okropnie fukał, bo nieopatrznie Mu powiedziałam, że dusiciel był bardzo apetycznym ciasteczkiem.

godzina 10.00
zadzwonił ojciec dziecka poinformować mnie, że:
może jutro wróci z trasy (jutro to będzie futro, ugryzłam się w język i nie powiedziałam tego, uf)
i że jestem nierozsądna że nie chcę jutro wydać mu dziecka na nocowanie.
wyłączyłam dźwięk w komórce.

godzina 10.20
rozmościłam się.
podłączyłam neta, chodzę po fejsiku i piszę o dyrdymałach.
popsikałam salę i łazienkę perfumami, albowiem nie lubię smrodku pacjentów.
jem śniadanie, które przytargał mi z sklepiku Niemąż, bo pani pielęgniarka powiedziała, że środek na przeczyszczenie (taki przygotowujący do operacji, czarming sprawa, n'est-ce-pas?) dostanę dopiero popołudniu.

godzina 10.30
przyszedł ksiądz zapytać się o spowiedź i o komunię świętą.
odmówiłam.

godzina 10.40
przyszła pielęgniarka pobrać krew do morfologii.
nie odmówiłam.

godzina 12.00
przyszła Babcia B.
ściągnęłam nowego itunesa.
słuchamy pinacolady.

godzina 12.30
ekg.
wyszło książkowo - powiedziała pani pielęgniarka.

godzina 13.00
dusiciel okazał się być kobietą.
w moim wieku, może nawet młodszą.
nawet niebrzydka.

godzina 14.00
pielęgniarka przyniosła dwie flaszki preparatu.
no to chlup!

godzina 14.10
wygoniłam Babcię B., bo zaczęłyśmy się tkliwie żegnać.
a twardzielki przecież nie płaczą...

godzina 14.30
wypiłam pierwszą flaszkę.
smaczniejszy ten Fleet od X-prepu.

godzina 14.40
był pan profesor.
operacja zacznie się jutro koło 10.00 - 11.00 i potrwa od trzech do sześciu - siedmiu godzin.
powiedziałam, że daję carte blanche, niech tną co się da, o ile da się cokolwiek.

godzina 15.00
preparat działa że aż.
wypadło mi już oko, śledziona i kręgosłup.

godzina 15.20
odpadła mi dupa.
zmęczyłam się.
idę się zdrzemnąć.

godzina 17.00
obudziła mnie pani pielęgniarka, zapytała się, czy czy mi w czymś pomóc, czy wszytko w porządku.
miłe.
Fleet nadal działa.
zgroza.
rozważam sens picia drugiej butelki tego preparatu, skoro pierwsza tak  d y n a m i c z n i e  działa.

godzina 17.10
mierzenie temperatury.
mam 37,2.

godzina 17.30
obchód był.
doktor: kto zadecydował o przyjęciu pani do operacji?
ja: ja sama.
- a tak serio?

doktor: a co będzie robione?
ja: a co się da, ja mam nadzieję że może uda się wykonać totalną gastrektomię.

lecę do wc.
Fleet woła mnie z drugiej strony.

godzina 18.30
ja przepraszam, że nie odbieram telefonów.
mimo wszystko nie do końca mam na to nastrój.

godzina 19.00
głodna jestem.

godzina 20.00
oglądam kabaret Hrabi:
oraz:
http://www.youtube.com/watch?v=nZpaXViyPYM - o oglądaniu TV ze zrozumieniem.
 http://www.youtube.com/watch?v=AcVzuV3LNUU - o ciąży.
http://www.youtube.com/watch?v=ooGHbtF_Iz0&NR=1 - o Skarbówce.

godzina 21.00
pani pielęgniarka zrobiła zastrzyk Clexane.
i dała tableteczkę Dormicum (tylko proszę ją wziąć po kąpieli).
dalej oglądam kabarety.

godzina 22.00
prysznic.
zaczynam się zastanawiać, czy ja aby dobrze robię z tym parciem na operację.

godzina 23.00
przeglądam bazę nekrologów.
interesowaliście się kiedyś genealogią swojego rodu?

godzina 24.00
pogadałam przez skypa z Agą, która przybyła z dalekich Mazur żeby wesprzeć Niemęża i Giancarla w trudach rozstania ze mną. (kocham Cię i dziękuję).
łykłam Dormicum.

zamykam netbuka - zanim przyryję przez sen paszczą w klawiaturę.
dobranoc.

środa, 13 października 2010

[190]. apdejt.

przed poprzednią operacją pisałam o tym, co jeszcze chcę w życiu zrobić.
pora na apdejt.

podtrzymuję pomysł o walnięciu kielicha gdy Giancarlo skończy studia.
i o wyjściu za mąż za Niemęża.
i o wwąchiwaniu się w ciałeczka wnucząt.

dodaję:
- wybrać córeczkę i imię dla córeczki jak tylko dam radę chodzić po operacji,
- potem drugą córeczkę albo jakąś taką w podobie,
- dokończyć chemioterapię (jeszcze ze dwa kursy w ramach terapii adiuwantowej. postanowiłam: nie dam się, zaleczę się),
- wybudować wymarzony dom na jakimś malowniczym zadupowiu.

***

dzień jak co dzień.
trochę odgruzowuję dom, podlewam rośliny, układam ubrania w garderobie, gotuję obiad, sprzątam porozrzucane zabawki.

poza tym dzień jak co dzień.
... gdyby nie fakt, że pakuję torbę do szpitala.

wtorek, 12 października 2010

[189]. zbiórka krwi - podziękowanie.

kochani Bliscy,
drodzy Nieznajomi,

pragnę podziękować z całego serca za Wasze spontaniczne zaangażowanie się w pomoc.
byłam dziś w WIM-ie, do dzisiejszego przedpołudnia dostarczyliście prawie trzydzieści zaświadczeń (każde dotyczy przynajmniej 450 ml krwi!).
do domu przyszły kurierem przed chwilą z Piotrkowa jeszcze dwa zaświadczenia (dziękuję!), kolejne pięć powinnam dostać dziś popołudniu, następne - jutro i pojutrze.

wiem, że sporo osób nie zostało zakwalifikowanych w punktach krwiodawstwa do pobrania krwi.
tym osobom też serdecznie dziękuję - za dobre chęci.
i pamiętajcie - nawet jeśli nie zostaliście zakwalifikowani teraz, to możecie spróbować oddać krew za jakiś czas, bo przecież cały czas gdzieś ktoś potrzebuje takiej pomocy.

szczerze mówiąc samo dziękuję to mało.
może, jak trochę się ocyknę po operacji, przyjmiecie zaproszenie na moje urodziny?

poniedziałek, 11 października 2010

[188]. symptomy.

w jednym z poprzednich komentarzy do posta ktoś poprosił o opisanie symptomów choroby nowotworowej.
w odpowiedzi Aniaha słusznie zauważyła, że znajdziecie tego typu informacje w necie.

ale przecież nikt normalny nie będzie przegrzebywał netu celem poczytania o potencjalnej chorobie.

mój typ nowotworu nie jest popularny.
w roku 2009 został sklasyfikowany na dziewiątym miejscu jeśli chodzi o częstość występowania, co oznacza, że dotyczy niewiele ponad 2% rakowej populacji.
na raka żołądka chorują przeważnie mężczyźni w podeszłym wieku.
kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu choroba ta występowała częściej, bo ludzie mieli gorsze warunki do przechowywania żywności (no i mieli rzadziej lodówki).
często rak żołądka jest wynikiem długotrwałej choroby wrzodowej (czyli zarażeniem bakterią helicobacter pylori).
są różnego rodzaju raki żołądka - mało złośliwe, więc mało podatne na chemioterapię (jest taka zależność, niezłe, co?), złośliwe, które jeśli raczą (sic!), to reagują dobrze na chemię.

mój złośliwy skurwiel jest nietypowy - nie mam go W żołądku, jest NA żołądku - od zewnętrznej strony.

jakie są typowe objawy choroby?
(aż uśmiecham się gdy czytam to pytanie).
gdybym potrafiła wymienić je zawczasu, to nie przeszłabym tego wszystkiego co do tej pory się wydarzyło, nie działoby się to, co się dzieje.

nie leczyłabym bez sensu u lekarza rodzinnego kolejnych infekcji.
(w listopadzie ubiegłego roku poszłam do mojej rejonowej przychodni i powiedziałam pani rodzinnej doktor:
- ja umieram, przysięgam, ja umieram, pani mi pomoże. jak mi pani nie pomoże, to położę się tu na ziemi, oszaleję albo umrę.
a ona zachichotała się uroczo i odparła: - to typowe przesilenie, jest pani zmęczona, dam witaminki i coś na wzmocnienie.)

rak nie boli.
zaczyna dopiero pobolewać w chwili, gdy są duże nacieki, przerzuty; gdy rozrośnięte komórki napierają na inne narządy, uciskają nerwy.
ale przecież nie jesteśmy hipochondrykami, przecież z powodu niewielkich bóli nikt rozsądny nie idzie do lekarza, prawda?
...
no właśnie.

nie czuję się uprawniona do pisania o tym na co powinno zwrócić się uwagę żeby uniknąć zachorowania na raka żołądka.
co więcej, sądzę, że to niemożliwe.
ot, w drodze losowania niektórzy z nas zachorują i już.
i nie mam na myśli predyspozycji genetycznych (choć i to ma znaczenie), a uwarunkowania cywilizacyjne.
można jedynie próbować zminimalizować ryzyko: nie palić, nie pić alko, zdrowo się odżywiać (całkowicie wyeliminować potrawy tłuste, wędzone, z octem), uprawiać sport, żyć bez stresów.

gdy cofam się wspomnieniami do wydarzeń sprzed dwóch, trzech, pięciu lat, to dochodzę do wniosku, że pierwszymi objawami choroby nowotworowej u mnie były zmęczenie i brak odporności.
zmęczenie wiązałam z samotnym wychowywaniem dziecka i z pracą w korpo (wstawałam o 5.30 i wracałam do domu po 20.00, często byłam w delegacji).
nieustanne chorowanie wiązałam z zaliczaniem infekcji Syna (pierwsze lata w przedszkolu) i z nieczyszczoną klimatyzacją w biurowcu - akwarium.

wszystko da się wytłumaczyć.
lecz nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje.

niedziela, 10 października 2010

[187]. 10/10/10 godzina 10.10.

co robiliście o tej magicznej godzinie?
my przytulaliśmy się w trójkę w łóżku :)

***

po tradycyjnym niedzielnym kotlecie u Babci B. przeszliśmy do zajęć w podgrupach - Niemąż wrócił do domu do rzeźbienia w kompie, Syn oddalił się do Tatusia, a ja pojechałam gościć się u licealnego narzeczonego, Jego żony i córki.

zrobiłam kilka zdjęć, zjadłam tonę żarcia (oczywizda nadal się tuczę...), pogadaliśmy.
było baaardzo sympatycznie.

oto kilka portretów córki miłych Państwa, u których dziś grasowałam w lodówce:





sobota, 9 października 2010

[186]. przemiła sobota.

dziś przedszkolny przyjaciel Syna był u nas z rewizytą.

pogoda dopisała, więc pojechaliśmy puszczać latawca.


oczywiście ja też puszczałam latawca.

w domu chłopcy pobawili się w piratów-żołnierzy-złodziei-lekarzy-odkrywców, upiekłam Im ryż z jabłkami i z cynamonem, poczytałam książkę o słoniu Elmerze, nakarmiłam zapiekanką, a na koniec pojechaliśmy do małpiego gaju dla dzieci.
odwożąc gościa wpadliśmy jeszcze do sklepu po jajka - niespodzianki.
chłopcy byli wyraźnie zawiedzeni, że to już koniec wspólnej zabawy.

fajnie, że wytworzyli między sobą taką mocną nić porozumienia.

***

jak pamiętacie, na początku mijającego tygodniu byłam na konsultacji u profesora, który będzie mnie operował.
idąc do windy z pokoju profesora zauważyłam leżącego na parapecie tulipanka.
był wiotki i jakiś taki przemarznięto - wysuszony.
wzięłam go do domu i odratowałam.

patrzcie, jaki z niego ładny tulipan wyrósł:

i tym właśnie tulipanem, znacząco i symbolicznie, mówię Wam:
DZIĘKUJĘ ZA POMOC.
jesteście wspaniali.

piątek, 8 października 2010

[185]. jak możecie oddać krew dla mnie?

1. jak oddać krew w innym mieście niż Warszawa?
"Jeśli w danym szpitalu nie ma punktu krwiodawstwa, wtedy oddajemy najczęściej w dowolnym miejscu w kraju i tam, w rejestracji, oprócz imienia i nazwiska należy jeszcze podać nazwę/ adres szpitala, w którym ma się odbyć zabieg."

2. dlaczego proszę o krew?
"W chwili kiedy w szpitalach jest krwi mniej niż jest potrzebne lekarz musi podjąć decyzję komu ją przeznaczyć. Normalnie pierw krew otrzymują dzieci, decyduje też konieczność przeprowadzenia operacji szybciej i szansa powodzenia operacji. Zaświadczenia o oddanej krwi na konkretną osobę powodują jakby przejście biorcy na początek tej kolejki.
Krew dla kogoś można oddać w każdym RCKiK na terenie kraju, nawet w innym rejonie niż jest szpital w którym leży biorca. Grupa krwi również może być 'niepasująca' do biorcy (na zaświadczeniu nie ma grupy krwi), w banku krwi zostanie dobrana odpowiednia grupa.
"

(odpowiedzi na pytania 1 i 2 skopiowałam z forum krewniacy.pl)

3. jak przekazać zaświadczenia o oddanej krwi, jeśli oddało się w innym mieście?
- można kurierem - do mnie; ponieważ, jak poinformowała Pani z RCKiK z ul. Saskiej, nie ma wewnętrznych powiązań pomiędzy poszczególnymi Regionalnymi Centrami Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa.
- możecie też wysłać bezpośrednio do szpitala, oczywiście z podaniem informacji, dla kogo jest Wasza krew.
WOJSKOWY INSTYTUT MEDYCZNY
Bank Krwi w Zakładzie Transfuzjologii Klinicznej
ul. Szaserów 128
04-141 Warszawa 44

4. czy szpital w którym będziesz operowana będzie honorował zaświadczenia o oddanej krwi w innych punktach oddawania krwi, w innych miastach?
- tak! zadzwoniłam i upewniłam się. Pani z Krwiodawstwa z Wojskowego Instytutu Medycznego (czyli tam, gdzie będę operowana) była przeszczęśliwa, gdy dowiedziała się, że będzie jeszcze więcej zaświadczeń.

5. dlaczego grupa krwi nie ma znaczenia?
- dlatego, że ważna jest ilość jednostek krwi, którą zbiorę na moją operację.
czyli: przekażecie do Banku Krwi (albo do RCKiK) ileśtam jednostek krwi, w zamian ja dostanę do mojej dyspozycji również tyle samo jednostek krwi.
- dlatego, że to raczej nie krew będzie mi podawana, a jej składniki (np. albumina czy osocze - w zależności od bieżącej potrzeby chwili).

6. ile krwi potrzebujesz?
- nie wiem! mogę potrzebować krwi/składników krwi do przetoczenia przed operacją. może być potrzebna krew podczas operacji. może być potrzebna po operacji, jeśli (tfu! tfu! skuś baba na dziada!) zacznę krwawić albo będę mieć problemy z morfologią.

7. do kiedy można oddawać krew?
- do wtedy do kiedy kurier/pociąg da radę dostarczyć mi oryginalne zaświadczenia o oddanej krwi, nie później niż do 13 października, bo 14 października będę przyjęta do szpitala.

czwartek, 7 października 2010

[184]. akcja "krew" i endousg.

kochani,
dziękuję, dziękuję, dziękuję.
jesteście wspaniali!!!
powiadomiono mnie, że z zaangażowaniem oddajecie dla mnie krew.
pamiętajcie, że krew, którą oddajecie przyda się podczas operacji mnie, ale również może się przydać innym ciężko chorym ludziom w potrzebie.

przepraszam, że nie odpowiedziałam Wam dziś na pytania, które zadawaliście w sprawie krwi.
odpowiem jutro.
dziś od bladego świtu nie było mnie w necie ani pod telefonem, bo pojechałam na Ursynów do Centrum Onkologii zrobić jeszcze jedno badanie przed operacją - endousg żołądka.
celem tego badania było doprecyzowanie, czy istnieje szansa wykonania totalnej gastrektomii.
(jeśli naciek nowotworowy żołądka obkleił inne sąsiadujące narządy, to wówczas może się zdarzyć, że operator otworzy mnie, powie a kuku i zaszyje, bo nie będzie miał możliwości usunięcia żołądka - byłoby to i dla mnie i dla Niego niewątpliwą stratą czasu).
w moim przypadku endousg pozwoliło na określenie grubości ścian żołądka oraz nacieków, a tym samym pozwoliło mi na umocnienie się w przekonaniu, że chcę się operować.

do zabiegu zostałam uśpiona dormicum, wspaniale mi się po nim spało.
brzegiem mózgu kojarzę, że po zabiegu przewieziono mnie z pracowni badań na dużą salę, że rozmawiałam z panem doktorem, ale niestety z rozmowy pamiętam tylko bardzo przyjemny zielony polarowy kocyk, którym mnie okryto oraz mięciutką, bialutką podusię do której przytuliłam policzek.
treści rozmowy nie pamiętam.
hm, mam nadzieję, że nie opowiadałam jakichś głupot.

opis endousg jest dość pomyślny.
wygląda na to, że chemioterapia przydusiła przerzuty i że w chwili obecnej mam raka tylko w żołądku.
pan doktor od endousg zakwalifikował wg TNM mojego skurwysyna jako ca T2 N00.
oby to była prawda.

nie cieszę się jednak z opisu, bo przed poprzednią majową operacją badania też zostały opisane pomyślnie, a podczas operacji okazało się, że skurwysyn skolonizował się we mnie niczym glony w nasłonecznionym zbiorniku wodnym.

***

tymczasem tuczę się na okoliczność nadchodzącej operancji.
dwa tygodnie temu, po czterech chemiach, ważyłam 49 kg, a dziś już całe 52 kg.
pamiętacie jak opisywałam optymalną dietę antyrakową?
zapomnijcie o niej!
teraz zmodyfikowałam koncepcję: żrę co dwie godziny kajzerkę (kalorie!) z majonezem i masłem (kalorie! kalorie!) i workiem jajek (białko!).
białko jest potrzebne, ponieważ - jak powiedziały mądre doktory - podczas operacji istnieje ryzyko odbiałczenia organizmu z powodu braku albuminy, dostarczam więc ją sobie białkiem kurzym.
a jak będzie jej za mało, to podadzą mi ją z Waszej krwi :)

jedliście kiedyś dzień w dzień po osiem - dziesięć jajek?
już do końca życia żadnej kurze nie dam rady spojrzeć prosto w oczy...

środa, 6 października 2010

[183]. krew dla mnie.

ludziska!!!
przede wszystkim wielkie DZIĘKUJĘ za wklejanie mojej prośby o krew na forach, na fejsiku itede.

jeśli zechcecie oddać krew dla mnie, możecie to zrobić w następujących miejscach:
1. w Regionalnym Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa
albo w jego oddziałach:
http://www.rckik-warszawa.com.pl/index.php?oddzialy=1

2. w Wojskowym Instytucie Medycznym przy ulicy Szaserów, w punkcie krwiodawstwa (8.00-14.00) (głównym wejściem w prawo, koło kiosku inMedio myk-myk, hop-hop-hop po trzech schodkach i już jesteście).
UWAGA! w piątek 8 października na Szaserów punkt krwiodawstwa jest nieczynny.

przy oddawaniu krwi MUSICIE podać moje dane:
Joanna Sałyga
krew do operacji w dniu 15 października 2010, w WIM-ie ul. Szaserów
w Klinice Chirurgii Pierwszej.

kartkę z info że oddaliście krew MUSZĘ mieć, jak się okazuje, w ORYGINALE.
jeśli macie czas - zanieście tę kartkę do WIM-u na Szaserów, na IV piętro do BANKU KRWI.
jeśli nie macie czasu - napiszcie do mnie maila, odbiorę ją od Was.

operacja odbędzie 15/10.
14/10 o godzinie 7.00 idę się hospitalizować, więc MUSZĘ mieć zaświadczenia o oddanej dla mnie krwi MAKSYMALNIE do 13/10.

dziękuję za pomoc.

wtorek, 5 października 2010

[182]. 15 października.

- zrobimy to po bożemu - pan profesor łypnął na mnie okiem zza dystyngowanie sfatygowanych, drucianych okularów - rozetniemy od góry do dołu i usuniemy cały żołądek. jeśli się da.
zgodziłam się.

***

a teraz komunikat:

jeśli chcecie mi pomóc, proszę Was o oddanie krwi dla mnie.
nie ma znaczenia, jaką macie grupę.

procedura jest następująca:
1. jedziecie między 8.00 a 14.00, na czczo, do kliniki na Szaserów.
2. wchodzicie głównym wejściem w prawo - przy kawiarni, po trzech schodkach, jest punkt krwiodawstwa.
3. mówicie dla kogo chcecie oddać krew: podajecie moje IMIĘ i NAZWISKO oraz podajecie informację, gdzie będę operowana: PIERWSZA KLINIKA CHIRURGII.
4. dostajecie zaświadczenie o tym, że oddaliście krew.
- zaświadczenie niesiecie na IV piętro, do Banku Krwi
albo:
- skan/fotę zaświadczenia wysyłacie do mnie mailem
albo:
- umawiamy się na osobisty odbiór zaświadczenia.

zaświadczenie jest mi potrzebne żeby podczas przyjmowania się do szpitala (14 października) wykazać, że na poczet mojej operacji została zabezpieczona krew.
przy tak rozległej operacji jest więcej niż bardzo prawdopodobne, że będzie mi potrzebna.

proszę Was o pomoc.
z góry serdecznie dziękuję.

poniedziałek, 4 października 2010

[181]. szczęście.

(...)
Jesteś szczęśliwa dzięki chorobie?
Zdecydowanie dzięki chorobie. Przed rakiem byłam osobą, która zawsze czegoś szukała, chciała więcej, ciągle gdzieś biegła. Nigdy do końca nie byłam zadowolona z siebie, z tego, co zrobiłam. Zupełnie nie potrafiłam się cieszyć ze zwykłego dnia. Gdyby nie choroba, dalej bym szukała szczęścia i prawdopodobnie nigdy bym go nie znalazła. Nauczyłam się żyć chwilą, być tu i teraz. Nie wyprzedzam czasu, nie zamartwiam się, co będzie.

Ale od sześciu lat żyjesz na krawędzi. Co jest w tym najtrudniejsze?
Właśnie to stałe życie na krawędzi. Chciałabym już mieć spokój, żeby ta choroba sobie poszła. Nie potrzebuję już tej krawędzi, żeby być szczęśliwą. Chociaż pamiętam kilka miesięcy w ubiegłym roku, kiedy zmiany w kościach i wątrobie się cofnęły, a ja nie do końca wiedziałam, jak żyć bez choroby. Bo wcześniej to rak organizował mi życie, z nim się budziłam i zasypiałam, musiałam walczyć, działać. Bez niego czułam jakiś brak. Jakby ten rak był mi potrzebny do życia. Żeby zauważyć, jak jest piękne, bo ulotne, bo może go jutro nie być...

A może tacy jesteśmy, że nie potrafimy do końca docenić życia, dopóki nie jest zagrożone?
Dzisiaj już jestem gotowa żyć bez tej krawędzi. To, przez co przeszłam, pozostanie we mnie na zawsze, pozwoli mi doceniać życie. Chcę cieszyć się z każdej drobnostki, każdej chwili spędzonej z Leonkiem. Nie chcę znowu biec na oślep, szukać czegoś gdzieś tam.
(...)


***

i obrazek z porannego maila od Niemęża.
tytuł maila: plany na najbliższy czas.


***

jak już się między wierszami zorientowaliście, właściwie zakończyłam konsultowanie się z profesorami i innymi docentami.
zdecydowałam.
jutro w nocy o siódmej rano stawiam się w klinice na ustalenie terminu operacji.

wybierając między dożywotnimi cyklicznymi chemioterapiami przerywanymi kontrolnymi tomografiami
a
próbą wycięcia żołądka (która wg mojego chemioterapeuty alias Ulubionego Doktora ma 10% szans powodzenia, na przeciwko mając 90% porażki, i-po-co-mi-to-pan-powiedział-ja-i-tak-wierzę-w-dziesięć-procent),
wybrałam.

***

podpisuję się pod słowami Magdy.
jestem szczęśliwa.

niedziela, 3 października 2010

[180]. przygotowywanie się.

rano Niemąż dwa regały na dobry początek porządków w pokoju Giancarla skręcił, a ja do wieczora układałam zabawki.
i tak nie dałam rady do końca ogarnąć tego pieprznika.
jeszcze na jutro mi zostało.
ała.

***

ogarniam co się da, jak się da.
na zakupach w Makro byliśmy, tony zgrzewek jedzenia kupiliśmy, żeby Niemąż miał co jeść gdy ja się oddalę na z góry upatrzoną pozycję.
bo planuję jak najszybciej położyć się do szpitala celem wycięcia żołądka.
trzymajcie kciuki żebym dała radę tak zakręcić profesorem, żebym mogła może już w najbliższy piątek się hospitalizować, coby mnie przygotowano do ukrojenia i żeby w następny poniedziałek mnie ukrojono.

i życzcie mi się żeby na Szaserów sala komercyjna się znalazła, bo nie mam ochoty leżeć w stadzie.
może to dziwne, ale okropnie wkurwia mnie leżenie z innymi chorymi.

sobota, 2 października 2010

[179]. rzeczywistość.

Synek wrócił od Tatusia.
dopadła Go tam rzeczywistość.

- a Tatuś mi powiedział, że nie pozwoliłaś jemu zabrać mnie do Danii, a on wymył nawet aktrosa, a ty zabroniłaś..
wytłumaczyłam.
że Tatuś Go oszukał.
że dzwoniłam i dopytywałam się, kiedy Go tam weźmie.
że tyle razy słyszałam: niczego nie obiecywałem, przestań Małego nakręcać, o jakim wyjeździe mówisz.
żałosne.

tak jak skłamał w sprawie nowych mebli dla Niego.
obiecał i nie kupił.
więc sama kupiłam, prosić się nie będę.

i leży w łóżeczku i płacze.
- globus mnie dopadł, to taka choroba, tłumaczyłaś mi, pamiętasz? to się dzieje jak ktoś jest zły na wszystko i wszystkich i niezadowolony. ja to dzisiaj przy śniadanku miałem. tatusia już nie było, bo pojechał w trasę, była tylko Babcia I.
buzia gnie się w podkówkę, oczy wypełniają się łzami - Babcia I. mnie zdenerwowała, wiesz? to chyba przez tego globusa, wiesz?
- zmuszała mnie do jedzenia, w kółko tylko zjedz parówkę i zjedz parówkę. tak się zdenerwowałem, że rzuciłem samochodzikiem i ten biały kabel mu się wyrwał.
- tylko nie bądź na mnie zła mamusiu.

no więc mówię, że nie, nie jestem zła.
i opowiadam, że jak dwa dni temu Wujeczek (Niemąż) mnie wnerwił, to tak majtnęłam kalkulatorem o ziemię, że aż zajęczały przyciski.
i już się śmieje.
ze mnie, z Wujeczka, który robi zabawne miny, gdy pokazuje, jak wyglądałby z kalkulatorem wbitym w czoło.

a mnie smutno.
że już Go dopadła rzeczywistość.
że już musi się z nią konfrontować.

szkoda, że mam takiej mocy żeby ominął dojrzewanie emocji; że nie mogę sprawić, żeby spokojnie przeszedł przez kształtowanie się uczuć.
że nie może bezboleśnie stać się nudnawym, zrównoważonym pięćdziesięciolatkiem.

piątek, 1 października 2010

[178]. międzynarodowy dzień uśmiechu.

z okazji tego pozytywnego święta przesyłam Wam wiele serdeczności i uśmiechów.
rakom i nierakom życzę mnóstwa życzliwości i uśmiechania się do siebie.
i żeby było prościej zdecydować się na uśmiechanie, polecam stronę http://piekielni.pl/- zapiski z życia wzięte rozmów pracowników z klientami.


moje ulubione rozmowy z tej strony:


- Dzień dobry. Czy ja zastałem męża?
- Niestety nie ma go.
- A kiedy wróci ?
- O panie... on na poligon pojechał. Nie wiadomo czy w ogóle wróci.


- Kiedy mogę zastać pana Mirosława?
- To nieważne, bo pan Mirosław nie podejmuje takich decyzji.
- Dlaczego?
- Bo w tej sprawie on musi konsultować się z lekarzem lub farmaceutą.


- Dzień dobry. Czy jest pan Jan?
- Nie ma mnie.


- Ile płaci pan miesięcznego abonamentu?
- 35 zł.
- (w tle) Nie kłam, ku*wa.


- Dzień dobry, czy ja mógłbym rozmawiać z panią Jolantą?
- Jolka, jakiś pan chce się z tobą zaprzyjaźnić.


- Dzień dobry. Zastałem pana Macieja?
- A nie wiem, spytam go.


- Dzień dobry, czy zastałem tatę?
- Nie.
- A kiedy tata będzie w domu?
- Za 6 lat.
- Czemu?
- Bo spalił dom i dostał wyrok.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga