nawiedziłam dziś Centrum Onkologii, skoro na Szaserów pan przystojny onkolog zatrzasnął za mną wieko od trumny, spisując mnie na straty.
będąc w stolicy, niejako siłą rzeczy, zjedliśmy obiadek w Biosfeerze, no i, co oczywizda (bo w pobliżu), kupiliśmy ekologiczną paszę od braci Benedyktynów.
w restauracji podsłuchiwałam rozmów przy stolikach.
jakoś nikt nie rozmawiał o zdrowiu, tylko wszyscy o bieżących projektach.
i tak sobie z przyjemnością pomyślałam, że:
1. inni też mają raka, tylko o tym jeszcze nie wiedzą
2. inni też umrą, tylko jeszcze sobie tego wyraźnie nie uświadomili
3. moim atutem jest to, że wiem, że prawdopodobnie w najlepszym razie mam około dwóch lat życia, więc muszę się postarać ich nie zmarnować
4. inni nie wiedzą kiedy umrą, więc nie mają szansy bawić się tak dobrze jak ja.
***
ciekawi pytają, jak jeżdżenie na rowerze.
otóż dziś strategiczna przerwa z dwóch powodów: 1. od wczorajszego jeżdżenia boli mnie kość ogonowa; 2. Niemąż uprawiał jogging wokół roweru, skutkiem czego dziś się popsuł i chodzi zgięty w pół, bez możliwości spionizowania się.
wrócimy więc do tematu roweru jutro.
12 lat temu
juz przestan gadac o tym raku ,nie masz dla kogo zyc i wbij sobie w ten łeb ze masz dwoch facetow i do brzegu.ok
OdpowiedzUsuńAnonimowy> a niby dlaczego mam "przestać gadać"? słowa trzeszczą nieprzyjemnie?
OdpowiedzUsuń