piątek, 30 kwietnia 2010

[20]. podroby.

podjęłam decyzję żeby poinformować o domniemaniu guzów Krukenberga Babcię B.
wyśmiała koncepcję i wypowiedziała się co do stanu intelektualnego oraz wiedzy speców z Uniwersytetu Medycznego.
po chwili zastanowienia dodała: jakby wycięli ci oprócz całości dołu również żołądek, to wreszcie byś była zadowolona, bo dotarłbyś do wymarzonej wagi 49 kg.
- zaproponuję im wycięcie też płuc, żeby mieć pewność, że będę faktycznie szczupła - odpowiedziałam.

nasłałam na uczonych od tomografii Niemęża. niech wyjaśni temat - skoro pan naukowiec podejrzewa tak rozległe przerzuty z żołądka do jajników, to czemu na opisie tomografii nie ma ujętych informacji o umiejscowieniu raka w żołądku.
- no właśnie, właśnie. w żołądku niczego nie zauważyłem, ale chciałem zasugerować państwu wykonanie dodatkowej tomografii z kontrastem żołądka, bo bardzo by mi się to przydało do mojej pracy naukowej.

i tak, zgodnie z daną mi obietnicą, kolejny pracownik służby zdrowia dołączył do listy osób, którym Niemąż oderwie łeb i nasra do szyi.

czwartek, 29 kwietnia 2010

[19]. oczekiwanie.

zrobiłam dziś na cito gastroskopię, którą uprzejmie konsultował w trakcie profesor.
nic nie wykazała - prócz przepukliny i helikobaktera.
czyli nic spektakularnego.


i uczestniczyłam w sesji zdjęciowej u Poli i Daniela.




a jutro poprowadzę ostatnie szkolenie przed operacją.
na dobry początek końca teścik im zrobię z ogólnej wiedzy, niech się trochę postresują, a co.
lubię patrzeć na ten popłoch, to mnie odpręża.

ziew.
zasypiam.

środa, 28 kwietnia 2010

[18]. jestem zdrowa.

powiedział mi wczoraj na skype ojciec Syna: 80% kobiet ma torbiele, więc nie gadaj o raku, nic ci nie jest, nie wymyślaj jakiś głupot, raz dwa wytną ci te jakieś narośla i już.


na potwierdzenie tych słów zarówno cytologia jak i kolonoskopia (uśpiłam się do zabiegu, myśl o zrobieniu jej na żywca była nie do zniesienia) wykazały faktycznie, że jestem  i d e a l n i e  zdrowa.


dzisiejsza tomografia sześćdziesięcioczterorzędowym aparatem (z kontrastem w żyłę i dopaszczowo) również wykazałaby to, gdyby nie opis specjalisty radiologa z zakładu radiologii klinicznej.
od popołudnia nie lubię komórek tekalnych.




a od wieczora nie lubię specjalisty radiologa z zakładu radiologii klinicznej.
i jego zioma z ulicy Banacha.
nie lubię ich za decyzję o zmodyfikowaniu opisu tomografii.
poprzedni opis był zbyt łagodny.
















































i typa o nazwisku Krukenberg też nie lubię.



































































wtorek, 27 kwietnia 2010

[17]. chodzą parami.

wczoraj, wracając ze szkolenia z Lublina, zjedliśmy z Niemężem w Miejscu nad Wisłą obiad.
drogę w obie strony wskazywała nam nawigacja, więc zgubiliśmy się ze trzy razy.

potem, wieczorem, u nasz we wsi, nadaremno szukaliśmy do dzisiejszego badania zamiennika lekarstwa, które podobno jest smaczniejsze od fortransu.
dostaliśmy je tylko dlatego, bo ktoś inny nie odebrał, choć zamówił.
(i nie wiem, jak smakuje fortrans, ale x-prep nie jest smaczny).

a tymczasem moja służbowa cytryna zrezygnowała ze świecenia światłami.
nie muszę Wam pisać, że spowici ciemnościami pojechaliśmy spod szpitalnej apteki na stację benzynową celem wymiany żarówek.
nie muszę też pisać, że TA stacja była akurat zamknięta, więc ruszyliśmy na inną.
i nie muszę pisać, że oczywiście zatrzymała nas policja.
i że na innej stacji pan nie miał pojęcia o wymienianiu żarówek, więc wróciliśmy samochodem bez świateł do domu.


w domu okazało się, że katar Syna ewoluował w ból ucha, w nocy zaś został dodatkowo okraszony gorącymi łzami, kwikami boleści i, oczywiście, neomycyną w kroplach.

niedziela, 25 kwietnia 2010

[16]. nieporozumienie.

nie umiem porozumieć się z Niemężem w kwestii stanu mojego zdrowia. z niestosowną regularnością porusza temat czy powinnam i co powinnam oraz dlaczego zachowuję się nieostrożnie, a ja nie potrafię z sensem się odciąć.

ktoś tu nie ma racji. (a przecież ja mam zawsze rację).

tak naprawdę balansuję na krawędzi - pomiędzy potrzebą ignorowania wyimaginowanej przez lekarzy choroby, weekendowym entuzjazmem Giancarla wobec zabaw z mamusią, narastającym natarczywo-kwoczym gderaniem Niemęża, a kłującym bólem i brakiem sił.

a Niemąż puentuje poranną dyskusję o moim zamiarze pojechania na plac zabaw z Giancarlem - kocham Cię moja bidulo, wyjdź za mnie, kto mi będzie tak jechał, no kto.
ech.

sobota, 24 kwietnia 2010

[15]. szach, mat.

wczoraj, po moim powrocie ze szkolenia w Łodzi (w jedną stronę spałam będąc kierowcą, w drugą - też spałam, ale już jako pasażer), poszliśmy pradawnym piątkowym zwyczajem do herbaciarni wsiowej, gdzie rozegraliśmy z Giancarlem po partii szachów.

miło mi było przyglądać się, jak w skupieniu zapamiętywał zasady, jak starał się grać uczciwie, jak walczył z niechęcią do przegrywania i z pokusą modyfikowania reguł gry.

mimo że Go bacznie obserwuję, On niepostrzeżenie z malucha stał się chłopaczkiem.

- mamuniu, pada deszcz, chodź szybciutko do domku, bo zmoczysz sobie te twoje prześliczne pantofeleczki i te twoje mięciutkie rączki.
a po otwarciu drzwi: - jak dobrze, że my tu w domu dach mamy, to nie pada nam na głowę, prawda mamuniu?

czwartek, 22 kwietnia 2010

[14]. pół gwizdka.

szkoliłam dziś w Lublinie. dobrze, że akurat trafiła się jazda z kierowcą, to w obie strony mogłam spać.

oto dzieje się co postanowiłam: świat nie pochyla się nade mną, nie mówi pucipuci, biedactwo.
działam. bez mojego dawnego poweru, ale jednak.

prócz szkolenia dałam radę zrobić obiad i zmyć po nim naczynia.
pełen sukces.

teraz, choć dopiero za kilka minut będzie dwudziesta pierwsza, padam.
jutro szkolenie w Łodzi.
dobranoc.

środa, 21 kwietnia 2010

[13]. pocieszenie.

robiłam dziś od rana kolejne badania przedoperacyjne: toczyłam krew, sikałam do pojemników za 20 groszy, pokazywałam się w pełnej krasie kolejnemu koneserowi spodów damskich.

i odbierałam telefony, bo mam nowy, superancki telefon komórkowy z superanckim etui (prezenty od Niemęża).
- co się przejmujesz, to tylko rak, a mnie noga wczoraj odpadła.
- no masz raka, ale wiesz, jak u nas na wsi Zdzisiek miał raka, to przeżył go o piętnaście lat.
- e, serio masz raka? no weź nie pierdol, ty to zawsze się zgrywasz.
- rak rakiem, od tego się nie umiera. ja mam krostę na czole, wiesz jak boli?


jeśli mowa jest srebrem, to milczenie jest złotem.

wtorek, 20 kwietnia 2010

[12]. wyparcie.

no i proszę: kilka dni oswajania raka, a już go nie mam.
jestem zdrowa!
nic mi nie jest!
nawet jeśli boli tu i tam, w głowie się kręci, to w sumie jest prawie dobrze, a nawet - bardzo, bardzo dobrze.

spotkałam się wczoraj z prezesem (tym od zapełniania lodówki) i ustaliliśmy, że do operacji będę kontynuować kołczowanie zespołów sprzedaży.
w okresie rekonwalescencji mam się zająć merytorycznym nadzorem działań zespołów sprzedaży via telefon/mail. to bardzo miła propozycja, chociaż wydaje mi się nierealna.
tak samo nierealna wydaje mi się operacja - bo, przecież, skoro jestem zdrowa, to dlaczego mam być operowana?

- może to dla pani będzie dziwne pocieszenie, ale u nas w firmie wszyscy mieli raka i wszyscy z tego wyszli i są zdrowi.
a może oni, tak jak ja, nie byli w ogóle chorzy?
:]

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

[11]. miłość.

gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a Miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę,
tak iżbym góry przenosił
a Miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
i gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz Miłości bym nie miał,
nic bym nie zyskał
.
(Kor 13, 1-3)

trudno pisać o miłości, szczególnie w takimi miejscu jak blog, szczególnie w takim czasie jak ten.
mogę żałować, że tyle czasu szukaliśmy się.
mogę cieszyć się, że jednak znaleźliśmy się.

Babcia B. AKA moja Matka powiedziała - gdy o Nim mówisz, za każdym razem śmieją Ci się oczy.

niedziela, 18 kwietnia 2010

[10]. bilans po tygodniu.

(...) uznał, że czas na pytanie o znaczeniu egzystencjalnym.
- Powiedzcie – uniósł wzrok – jak tu jest?
Barmalej parsknął.
- Jak tu jest, pytasz? Powiedz mu, Jakor, jak tu jest.
- Z lewa chujnia – wyjaśnił Jakow Lwowicz Awierbach. – Z prawa chujnia. A pośrodku pizdiec.
(Żmija, A. Sapkowski)

blog odnotowuje znaczną popularność, mając średnią dzienną ilość odsłon ponad 350.
rozumiem, że wchodzicie na stronę sprawdzić, czy żyję.
dziękuję Wam uprzejmie, to zaskakujące i wzruszające.
chlip, ślurp.

sobota, 17 kwietnia 2010

[9]. śmierć.

w obliczu niefortunnie zakończonej wycieczki katyńskiej oraz (jednak głównie) powodowana względami osobistymi, spisałam testament: moją wolą jest aby temu dać to, tamtemu tamto, a tobie figę z makiem, amen.

postanowiłam, że nawet po śmierci będę złośliwa i zaskoczę bliskich.
największym problemem było przekazanie opieki nad Giancarlem. rozwiązałam to w najlepszy z możliwych sposobów: wolą moją jest aby Niemąż ożenił się z moją Matką albo/i Ojcem Syna.

ahoj, przygodo!

piątek, 16 kwietnia 2010

[8]. odpoczynek.

miałam założenie, że nie będę pisać smutno, ale chyba nie uda mi się.
muszę się pożalić.

otóż nie daję rady czytać książek ani grać w farmwil, zasypiam w trakcie filmów, nudzi mnie surfowanie.
nie umiem się skoncentrować, zapominam co chciałam zrobić.
po kilku krokach po domu, po jakiejkolwiek czynności, np. rozwieszeniu prania czy zmyciu naczyń, muszę się położyć. jestem zmęczona i wszystko mnie boli.
może to od stresu.

więc leżę. leżę zmęczona i męczy mnie leżenie i męczy mnie zmęczenie.

irytujące.

czwartek, 15 kwietnia 2010

[7]. zwolnienie.

wszystko wskazuje na to, że firma, która od listopada ubiegłego roku mamiła mnie, że co miesiąc, począwszy od lutego roku bieżącego, będzie dawać z radością pieniądze na zapełnianie lodówki, postanowiła poprzestać na jednej zapłaconej fakturze.
szkoda, że właśnie teraz, no ale pewnie boją się zarazić rakiem.
zastanawiam się, jak to się stało, że nie wymusiłam spisania umowy, jak to się stało, że dałam się aż tak wyrolować.
ale ze mnie beznadziejnie głupia baba, ech.

Syn pod wpływem kataru oraz ogólnej atmosfery stał się bardziej anielskim aniołem - przytula się, głaszcze, całuje i jest niepokojąco serdeczny. jak nic lada moment zażąda dużej paczki Playmobil albo LEGO.

wirus powalił również Niemęża, choć Niemąż gabaryt swój ma. i tak smarczemy wszyscy na potęgę, czym znacznie urozmaicamy sobie smutek dnia codziennego.

środa, 14 kwietnia 2010

[6]. przyspieszenie.

jak można było się spodziewać, Babcia B. AKA moja Matka dokonała niemożliwego i przyspieszyła termin operacji.
w sumie nie ma znaczenia na kiedy, ponieważ i tak pewnie jutro lub pojutrze przyspieszy termin z pięć razy na przedwczoraj.

tymczasem, jeśli chcielibyście czynić dobro, pojedźcie do kliniki na Szaserów i oddajcie krew w punkcie krwiodawstwa. powiedzcie w czyjej intencji oddajecie, tzn. podajcie moje imię i nazwisko. z góry dziękuję.

kupiłam dziś w H&M śliczne sukienki-piżamki. ciekawe, czy w klinice pozwolą mi je założyć, czy może preferują własne kreacje okolicznościowe.

niestety, zasmarkanie Syna przeszło na mnie. tylko czekać, a zarazi się Niemąż i Pani Guwernantka, czyli Ciocia Klocia.

wtorek, 13 kwietnia 2010

[5]. zaskoczenie.

- panie profesorze, mi nic nie jest.
- wiem proszę pani, oczywiście, to typowe wyparcie.

dziś odwiedziliśmy ekskluzywną praktykę prywatną profesora, który zlecił kolejne badania oraz wyznaczył termin operacji (na niedzielę!).
co zdumiewające - uznał, że umie laparoskopowo zrobić to, co inni robią rozcinając brzuch od czoła do kolan (w razie trudności podczas laparoskopii dokonamy konwersji metody). co jeszcze bardziej zdumiewające, dodatkowo znalazł raka gdzie indziej.

tymczasem Syna toczy wirus. katar leje się zielonym strumieniem, a między Babcią B. a Niemężem trwa dyskusja, czy wyzdrowieję do operacji jeśli się zarażę.

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

[4]. preludium.

dziś zwiedziliśmy z Niemężem jedną klinikę, dwa szpitale i dwie przychodnie.
jestem przygotowywana do operacji.
tak oto pobrano mi raz krew, a raz siku, zrobiono trzecie usg (ha! rak nadal na miejscu), sfotografowano dwa płuca, zmierzono ciśnienie, wykonano dwa ekg (z czego na jednym wyszło, że umarłam na serce, tak byłam zdenerwowana) oraz zaszczepiono przeciwko żółtaczce, HIV-owi i czemuśtam.

jeszcze tylko pomaluję pazurki i już będę gotowa lansować się w wojewódzkim szpitalu klinicznym na bloku operacyjnym.

tymczasem zadzwonili z przedszkola, że Syn zagorączkował. jakby coś przeczuwał.

niedziela, 11 kwietnia 2010

[3]. decyzja ostateczna.

przez ostatnie dwa dni, zalewając się łzami rozpaczy, zamknęłam kilkukrotnie swoje życie. niestety, bez sensownej puenty. w związku z tym postanowiłam, że nie mogę jeszcze odejść.

chcę w te wakacje spłynąć Krutynią.
chcę powiedzieć tak Niemężowi.
chcę napić się drinka, gdy mój Syn skończy studia.
chcę wtulić się w ciałka wnucząt i sprawdzić, czy będą tak cudownie pachnieć jak Pulpet, gdy był maleństwem.

pierdolę.
zostaję.
nie umieram.

sobota, 10 kwietnia 2010

[2]. podsumowanie.

w piątek 9 i sobotę 10 kwietnia pokazałam swój spód czterem ginekologom w dwóch szpitalach. pobrano mi raz krew.
zrobiono dwa przezpochwowe usg, które łącznie na dziewięciu zdjęciach uwieczniły moje (jak się okazuje), bogate wnętrze.
mam 34 lata.
ważę 56 kg przy wzroście 171 cm.
urodziłam pięć lat temu przez cięcie cesarskie chłopczyka.

od kilkudziesięciu godzin mam raka.

piątek, 9 kwietnia 2010

[1]. początek.

witam i pozdrawiam nowych Czytelników oraz tych, którzy przychodzą przekierowani z poprzedniego mojego bloga z wordpress.com :)
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga