niedziela, 14 października 2012

[909].

dziś popołudniu Syn był u szkolnego kolegi.
wrócił dumny i szczęśliwy: prócz wspólnej zabawy w domu, byli  s a m i  (pod opieką starszego brata kolegi) na placu zabaw.
haa! witaj, samodzielności!

***

nabieram wprawy w chorowaniu.
prócz lekarstw obrastam w osprzęt i doświadczenie.
i smutek.
bezbrzeżny smutek.
przerażają mnie jednokierunkowość drogi i tempo podróży.
niezachodząca apoptoza rozsadza ciało.
i duszę.

patrzę na Syna i chce mi się wyć.
polewam Go prysznicem, On opowiada bajkę o Szalonym Ptaku Emu i Małym Dzielnym Maczku.
- koniec mycia się, wycieraj się - podaję ręcznik, zakręcam kurek prysznica.
- a możesz jeszcze popolewać mnie wodą po ciałku? to takie przyjemne...
- mogę, jeśli tylko masz ochotę.
- a dla Ciebie nie będzie to strata czasu? - pyta uprzejmie.
- jasne, że nie, Syneczku... - potworna gula dławi gardło, ledwo wstrzymuję łzy.

kochanie, nie wiem, ile razy jeszcze dam radę wstać z łóżka, by Ci towarzyszyć w myciu się, podać ręcznik, ogrzać na kaloryferze piżamkę.
ale wiem, że nigdy nikt nie zrobi tego tak jak ja.
nikt tak jak ja nie umyje Ci plecków, nie nałoży pasty na szczotkę, nie poprawi rękawów koszulki.
nikt tak jak ja nie okryje kołderką, nie wycałuje i nie wyprzytula przed snem.
nikt.
nikt.
nikt.
więc póki jestem, póki mogę, zrobię co zechcesz.
to nie jest strata czasu, jasne, że nie, Syneczku...
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga