piątek, 12 października 2012

[907].

za mną siedem dłuższych lub krótszych hospitalizacji, a Giancarlo nigdy nie odwiedził mnie w szpitalu.
Niemąż powtarza, że nie potrafi wyjaśnić Giancarlowi dlaczego tak robię, skoro Syn bardzo chciałby.
mówi mi, że pókim tutaj, należy się słowo matczynych wyjaśnień, bo Niemąż ich nie ma.
jestem przeciwna, ot co.
lub, jak mawia Syn - nie i już! wuwuwu kropka pe-el dot kom!

dygresja.
bez wątpienia Voldemort - gdyby umiał, prócz wrzasków, rozmawiać ze mną - podzieliłby wątpliwość Niemęża.
wszakże wypożyczył kiedyś Syna wizytować Babcię I. po zabiegu w szpitalu.
co więcej - chciał nawet zabrać na pogrzeb Prababci Elemelkowej, gdzie więź między nimi taka, że Giancarlo nie zna imienia Prababci (ksywa Elemelek pochodzi stąd, iż gdyż Voldemort opowiadał Synowi bojącemu się przycupniętej w ciemnym kącie starowince, jakoby Prababcia lubiła czytywać bajeczkę o tymże wróbelku).
reasumując kwestię szpitalną, oto 3:0, czyli czy do zera.
panowie - być może kierowani chrześcijańskim chorych nawiedzać na tak, pani - nie.
koniec dygresji.

otóż
Drogi Syneczku,
uważam, że szpital nie jest stosownym miejscem dla pięcioletnich czy siedmioletnich robaczków.
tym bardziej niestosowne dla Twojej grupy wiekowej są odwiedziny na oddziałach chirurgiczno - onkologicznych.
po wielokrotnym dokonaniu bilansu zysków i strat (ja też za Tobą bardzo tęsknię!) doszłam do wniosku, że lepiej jest, byś tęsknił przez telefon, niż patrzył na moje uprzedmiotowienie w okablowaniu. ale przede wszystkim nie chcę, byś dostrzegł bezradność, strach przed nieuchronnym, beznadzieję.
wolę zostać w Twoich wspomnieniach w wersji domowej.
w półmroku, z muzyką w tle, w kolorowej pościeli, z wałkopoduszką - żyrafką na ramionach, z Viledą umoszczoną na kolanach.
mama domowa.
mama kibicująca Twojemu graniu na iksboksie, poganiająca Cię do obiadu, lekcji czy kąpieli.
taka prawie "normalna" mama.
 
©KAERU 2010
Wszystkie prawa zastrzeżone Sałyga