dzisiejszy dzień obfitował w szereg zdarzeń spod znaku kiełbasy, które niczego konstruktywnego w nasze życie nie wniosły oraz niewiele w nim zmieniły.
podczas przygotowywania obiadu poprosiłam Niemęża, żeby przekroił kiełbasę, bo jest zamrożona i nie mieści się w całości w garnku.
zapytał, czy może ją przełamać.
zgodziłam się.
walnął z główki w te dwa zamrożone pęta kiełbasy.
pękły.
wmurowało mnie na kwadrans.
***
po nałożeniu obiadu (kasza perłowa, surówka z selera i jabłka, w/o kiełba), podczas krojenia rzeczonej, niemal narzygałam Synowi do talerza.
uratowała mnie bliskość kuchni i łazienki, gdzie dałam upust swojej potrzebie.
obiad (kaszę i surówkę) zjadłam samotnie, wolałam nie siedzieć w oparach kiełbasy.
***
przez całe popołudnie nie odważyłam się wejść do kuchni, gdzie łypał na mnie mętnym okiem garnek po kiełbasie.
wieczorem Niemąż zmył naczynia po obiedzie.
Niemąż zadowolony z tego, że mógł mi pomóc i, poniekąd, ulżyć, przytulił mnie mocno.
ja, zadowolona z tego, że Niemąż mi pomógł i ulżył w kiełbasianym kłopocie, wtuliłam się w Niego mocno.
a dłonie Jego zapachniały kiełbasą.
w locie łapałam wymiota, starając się nie chlus
tnąć nim gdzie bądź, a szczególnie - w Niemęża.
***
teraz okazało się, że przeszkadza mi również zapach wełny, więc zdjęłam bardzo modny sweterek na jeden guzik z rękawami nietoperza, najnowszy prezent od Babci B., ponieważ wyczuwam w nim wyraźną nutę niedomytego, zaszczanego, obsranego po pachwiny stada owiec.